wtorek, 5 stycznia 2010

17/12


Caly dzisiejszy dzień poświeciłem na przejście Brisbane wzdłuż i wszerz. Rano miałem drobne opóźnienie gdyż zmieniłem pokój na tańszy, który zeszłej nocy był niedostępny. Przez to musiałem dziś poczekać do 10, aż wyprowadzą się z niego poprzedni lokatorzy i żebym mógł przenieść swoje rzeczy.

Zwiedzanie zacząłem od Brisbane'owskiej Laguny, a raczej "City beach"gdyż taka jest oficjalna nazwa tego miejsca. City Beach to sztuczna plaża oddalona 1km od miasta, z piaskiem, czystą wodą, placem zabaw. Wszystko dostępne do użytku publicznego, za darmo czyli za pieniądze podatników. Wygląda to niesamowicie, możesz sobie leżeć nieopodal rzeczki na sztucznej plaży i oglądać drapacze chmur. Niewiarygodne. Oprócz tego nieopodal znajduję się ścieżka spacerowa "forest walk" którą się przeszedłem i która doprowadziła mnie do jakiejś Hinduskiej świątyni. Następnie udałem się na drugą stronę rzeki do wielkiego ogrodu botanicznego, znajdującego się na skraju miasta, zaraz obok centrum. Pomyśleć, że w Polsce wszyscy myślą, że błonia są czymś niesamowitym bo przecież taki obszar zieleni w tak niedalekiej odległości od centrum to coś niespotykanego... phi!

Po zwiedzeniu ogrodu botanicznego zaatakowałem kolejny park, również pieszo co zresztą zacząłem odczuwać. Interesującą rzeczą w owym parku były jaszczurki, które dookoła mnie i były po prostu wszędzie. W pewnym momencie byłem otoczony przez bodajże 5 osobników i czułem się jak w dżungli. Jak widać na zamieszczonym filmie ów gady musiały być przyzwyczajone do ludzi, no chyba że widziały we mnie swój posiłek i byłem ich celem, a to że uszedłem z życiem zawdzięczam wrodzonej małpiej zwinności, tygrysiej szybkośći i niedźwiedziej sile.




Oprócz parków wybrałem się na stację kolejową żeby zobaczyć dojazd do wesołego miasteczka do którego mam plan wybrać się jutro. Jestem podniecony tym faktem bo nigdy w porządnym' wesołym miasteczku nie byłem. Moje doświadczenie zaczyna i kończy się na Kołobrzeskich łabędziach(łabądkach?!).

Zapomniałbym o Chinatown! Ameryka jak widać zbiera swe żniwo. Tu generalnie się rozczarowałem, nawet nie było tego zapachu ryb który zawsze jest komentowany w Amerykańskich filmach. Jakieś bary, restauracje z chińskim papu i to wszystko.

Brisbane to generalnie miasto jak każde inne, każde inne w Australii mam na myśli. Od Perth bardzo się nie różni, może posiada trochę więcej wieżowców, ale do Nowego Yorku jeszcze daleko. Mimo to kocham oglądać miasto nocą dlatego poczekałem sobie na moście na zachód słońce, a potem z nad Laguny obserwowałem świecące się drapacze chmur, które tak naprawdę chmur nie drapią bo jeszcze troszkę im brakuje. Niestety moja kamera za 500 milionów peso robi beznadziejne zdjęcia w nocy i mimo, że widok zapierał mi dech w piersiach to nie udało się tego odpowiednio uchwycić na cyfrze.

Rozpisałem się, a kto to będzie potem przepisywał, kto czytał, kto poprawiał?

Zapomniałbym! W 8mio osobowym pokoju w którym teraz jestem, oprócz mnie jest 7 Niemek. Jedna przyznała mi, że życie jest niesprawiedliwe skoro Polacy nie mogą być tutaj na Visie Working Holiday(Visa która przez 2 lata pozwala legalnie pracować i zwiedzać Australię).

Adios.



Parkland


Najlepsza Laguna ever, buduję taką w domu ot co.


Bridge lookin, good lookin'


Małe Hinduskie coś, nie wiadomo z kąd, dlaczego i po co.

Co do zdjęć! Nieco więcej można znaleźć na moim facebook'u tutaj.

1 komentarz:

  1. filmik miażdzy jacku dawno nie było okazji usłyszeć twojego głosu! wzruszyłam się! ;0
    ZOŚ

    OdpowiedzUsuń