Z braku czas, braku czasu i braku czasu niestety muszę zakończyć prowadzenie bloga. Doszedłem do wniosku, że nie ma to już po prostu sensu.
Zostały mi niecałe 4tyg. nauki w collegu, a potem zaczynam mój ostatni chwalebny trip. Na początek zaatakuje Broome(wielbłady i najlepsze plaże na świecie), potem Melbourne gdzie zobaczę formule 1, następnie Sydney, Ayres Rock(wielka czerwona skała), Tasmania na 4-5 dni i na koniec Darwin(ponowne spotkanie z krokodylami).
Po tym wszystkim wrócę do Perth, aby się spakować, pożegnać i udać do mej kochanej ojczyzny. Po drodze wpadnę na Bali na 3-4 dni, obczaję tam jakiś wulkan, dam się wymasować za 3 dolary i potem już Frankfurt, a stamtąd pociągiem do Krakowa w którym chciałbym być w okolicach 19 kwietnia żeby móc pouczyć się jeszcze trochę do matury która odbędzie się 17 maja. See you soon!
Wszystkie zdjęcia będzie można obczaić na jakimś grillu, który zorganizuje po maturce :). Kto czytał blog ten się dowie.
Wiec nie prowadzę bloga jakby należało. Ostatnio zaliczyłem koncert RZA'y z Wu Tangu oraz kilka festivali na których widziałem m.i Armand'a Van Heldena, Basement Jaxx, Gym Class Heroes, Gossip, The Muse.
Tymczasem idę spać. Jeszcze 5tyg. do wakacji, możliwe że tych lepszych z najlepszych. Będzie Sydney, będzie Tasmania będzie Bali w drodze do Polski i więcej. Póki co trzeba na to zarobić i nakarmić porcelanową świnkę która przyszła na świat z dziurą na plecach.
Ostatnio nie mam za bardzo czasu na pisanie czego serdecznie żałuję. Mimo to udało mi się wybrać na Australia DAY i na jeden z największych pokazów fajerwerków w Australii.
Australia Day to dzień, w którym Australijczycy świętują to, że są Australijczykami. Tzn. cieszą się z tego że mają dużo pieniędzy, szybkie samochody, piękne plaże... ale nie tylko bo dziękują też za grilla i zimne piwko. Tego dnia wszyscy chodzą ubrani w T-shirty z barwami Australii, niektórzy obwijają się we flagi, jedni tatuują(takie z supermarketu zmywalne tatuaże mam na myśli) sobie flagę na policzkach tudzież górnej części piersi. Wszyscy tego dnia idą na piknik do parku albo robią BBQ w ogródku.
Fajerwerki były pierwsza klasa.
Poniżej Reklamówka Australia Day w Australijskiej Telewizji.
Za co Ty podziękowałbyś Polsce, nie patrząc na historie, ale skupiając się na teraźniejszości i dobrach doczesnych?
i więcej. 3 dni z rzędu. Deszczu od bodaj listopada nie było. Murzynek z klasy na angielskim mi narzeka, że za ciepło.
No właśnie zacząłem wczoraj angielski i przez następne 9 tygodnie będę szlifował swój język. Grupa 8mio osobowa, 4h dziennie przez 5 dni w tygodniu i czas leci. Dziś sprzedałem hotel i uratowałem wyspę na pacyfiku przed bezrobociem i nędzą. Wirtualnie oczywiście, w ramach speakingu rzecz jasna.
Albany to małe miasteczko na południu Australii. Mimo, że znajduję się ono tylko 400km od Perth to pogoda jest zdecydowanie chłodniejsza, bardzo często pada i jest pochmurnie, a temperatura rzadko przekracza 33 stopnie. Spędziłem tam 3 dni u jednej z cioć, jadłem barana zwiedzałem co się da, leniłem się. Więcej zdjęć na moim Facebook'u.
Australijczycy to w większości chrześcijanie, ale nie wielu z nich to katolicy, a już na pewno nikt praktykujący. Tu praktykuję się pełne portfele, szybkie samochody i domy z basenem.
Wesley jest jednak katolikiem, a jego wybranka Mellissa przeszła dla niego na katolicyzm ażeby mogli wziąć ślub w kościele katolickim(piękny przykład). W ten sposób doszło do pewnego kompromisu i np. nie było żadnych religijnych pieśni podczas mszy(leciały jakieś pop'owe piosenki nawiązujące do okazji), a zaraz po wyjściu z kościoła przywitano mnie schłodzoną Coronką prosto z Meksyku, ale bez świńskiej grypy.
Wesele odbyło się w Winiarni poza miastem. Zespół grający Salse, ale o dziwo nie cały czas tylko przez jakieś 3 godziny pod koniec imprezy. Jedzenie też nie tak jak w Polsce bez ograniczeń i do granic możliwości żołądka tylko jedno główne danie i jakieś tam przekąski. Wszystko zrobione na bogato i bardzo elegancko. Zamiast wódki dla mężczyzn Coronki z cytrynką przez cały wieczór i tu całe szczęście bez limitów. Jedną z najważniejszych części wesela są przemówienia, które wygłasza rodzeństwo, rodzice i świadkowie państwa młodych. Jest tu pewnego rodzaju konkurencja, każdy stara się być fajniejszy', mieć więcej dowcipów itd., wiem że ściągam ten element do Polski bo był to absolutny król imprezy. Upiwszy się piwkami koło 21szej wskoczyłem na parkiet, uczestniczyłem w ciuchci, przybijałem piąteczki kolegom Wesa, którzy pamiętali mnie z wieczoru kawalerskiego i wołali "Ej Polski, Legend!". Impreza trwała do 23 i można było jechać busem do kasyna albo wracać do domu. Ja świadom tego, że zaczynam pracę o 6.30rano miałem zamiar wrócić do domu, ale dowiedziawszy się że, w Burswood mamy zarezerwowany blue Vip Room w Intercontinentalu nie mogłem tam nie pojechać. W ten oto sposób byłem tam gdzie pewnie bawią się Britney Spears, Kanye West czy Black Eyed Peas jak są w Perth. O ironio przecież jeszcze kilka dni temu zachwycałem się tym hotelem. No i było fajnie, niebieski pokój z ciekawą tapetą, plazmami na ścianach, piwem za 10dolarów i szampanami za 500 i więcej. Wróciłem przed 3cią, wstałem o 5.30 i pojechałem do pracy. Nie był to mój najlepszy dzień w pracy.
Generalnie wole Polskie wesela z Polską wódką i trwające do białego rana, a raczej do póty do póki ostatni zawodnik nie padnie na parkiecie. Mimo to było super i z chęcią poszedłbym jeszcze raz, a nawet dwa, trzy i cztery.
Wczoraj z okazji bez okazji wybrałem się z Georgem, Dianą, Michelle oraz jeszcze jedna ciocią która przyjechala do Perth na ślub który odbędzie się jutro do Kasyna. Burswood to nie tylko kasyno, to wielki kompleks z hotelem Intercontinentalem przed którym było wczoraj zaparkowane czarne Lamborghini i kóry jest najbardziej popularnym i burżujskim hotelem w zachodniej Australii. Oprócz tego masa restauracji i restauracyjek oraz kasyno. Jak dla mnie było ono ogromne, ale dla kogoś kto był w las vegas pewnie pyci pyci'. Tak więc za 10AU$ zjadłem homara z frytkami i był to mój pierwszy homar w życiu, a następnie pograłem trochę na ruletce i kilku maszynach i po ogólnym bilansie -10 dolarów odpuściłem. Na ruletce minimalny zakład to 2.50, czyli żeby postawić na kolor musi to być 5AU$, wszystko jest w porządku dopóki mój mózg nie przelicza tego na złotówki bo wtedy serce boli i nie chce się grać. Wszyscy chodzą odpicowani w lakierkach, dziewczyny w czarnych sukienkach z dobrym logo na metce, co chwilę ktoś krzyczy, śmieje się, załamuje i tak to wygląda w weekendy i wieczorami. W ciągu tygodnia od rana do zachodu słońca przychodzą i grają emeryci. Jackpot'y kuszą.
Burswood to moim zdaniem najbardziej snobistyczne miejsce jakie widziałem do tej pory w Australii(nie byłem jeszcze w Sydney gdzie pewnie liczba bogatych ludzi jest dwa albo trzy razy większa niż tu), snobistyczne aczkolwiek piękne co widać na zdjęciach. Nie żebym też miał coś przeciwko temu snobizmowi, z chęcią bym się przespał w Internocontinentalu pod który podjechałbym moim czarnym Lamborghini w Breitlingu tudzież Rolex'ie na ręce. Ah.
Mam dziś dzień dobry do pisania więc wspomnę jeszcze coś o świętach. W święta nie ma tu Wigilii, jest natomiast lunch 1szego dnia świąt. Prezenty daje się najczęściej rano, aczkolwiek ja z Georgem, Dianą i Michelle zrobiliśmy to po Polsku czyli wcześniej w noc wigilijną. Podczas wspomnianego lunchu nie ma ciepłych potraw bo o tej porze roku jest z reguły 35-40 stopni. Są obowiązkowo krewetki, sałatki, dużo piwa, piwa, piwa i tak to się kręci. Potem można sobie wskoczyć do basenu w ogródku, zrelaksować i tyle. Nic więcej. Drugiego dnia świąt się w sumie nie obchodzi. Możliwe, że tylko tam jest u mnie w domu, w każdym razie tak to wyglądało. Nie lepiej, nie gorzej, ale inaczej.
Od Georga, Diana i Michelle dostałem bilet tam i z powrotem na wyspę kilkadziesiąt kilometrów od Perth tzw. Rottnest Island plus zestaw do nurkowania tzn. maskę i rurkę bo ów wyspa słynie z pięknej rafy i dobrych spotów na snorkling. Mniam, narazie tylko czasu brak żeby wykorzystać!
Byłem w Dreamworld i co mogę powiedzieć było fajnie, może trochę za duże kolejki, ale coś za coś. Od dziecka chciałem iść do fajnego wesołego miasteczka i spełniłem jedno z marzeń. Zaliczyłem Rollercoaster jeżdżący do góry nogami, zaliczyłem "Giant drop" czyli spadek w dół na siedzonku z około 39 piętra. Jest to jednak rzecz którą warto zrobić tylko raz, nawet za darmo nie chciałoby mi się iść tam ponownie, może jestem za stary, może mam zaburzenia osobowośći(to akurat wiem, że mam).
Jutro po południu lot do Perth i następne długi wakacje nie prędko, nie prędko! Do pracy rodacy!
Caly dzisiejszy dzień poświeciłem na przejście Brisbane wzdłuż i wszerz. Rano miałem drobne opóźnienie gdyż zmieniłem pokój na tańszy, który zeszłej nocy był niedostępny. Przez to musiałem dziś poczekać do 10, aż wyprowadzą się z niego poprzedni lokatorzy i żebym mógł przenieść swoje rzeczy.
Zwiedzanie zacząłem od Brisbane'owskiej Laguny, a raczej "City beach"gdyż taka jest oficjalna nazwa tego miejsca. City Beach to sztuczna plaża oddalona 1km od miasta, z piaskiem, czystą wodą, placem zabaw. Wszystko dostępne do użytku publicznego, za darmo czyli za pieniądze podatników. Wygląda to niesamowicie, możesz sobie leżeć nieopodal rzeczki na sztucznej plaży i oglądać drapacze chmur. Niewiarygodne. Oprócz tego nieopodal znajduję się ścieżka spacerowa "forest walk" którą się przeszedłem i która doprowadziła mnie do jakiejś Hinduskiej świątyni. Następnie udałem się na drugą stronę rzeki do wielkiego ogrodu botanicznego, znajdującego się na skraju miasta, zaraz obok centrum. Pomyśleć, że w Polsce wszyscy myślą, że błonia są czymś niesamowitym bo przecież taki obszar zieleni w tak niedalekiej odległości od centrum to coś niespotykanego... phi!
Po zwiedzeniu ogrodu botanicznego zaatakowałem kolejny park, również pieszo co zresztą zacząłem odczuwać. Interesującą rzeczą w owym parku były jaszczurki, które dookoła mnie i były po prostu wszędzie. W pewnym momencie byłem otoczony przez bodajże 5 osobników i czułem się jak w dżungli. Jak widać na zamieszczonym filmie ów gady musiały być przyzwyczajone do ludzi, no chyba że widziały we mnie swój posiłek i byłem ich celem, a to że uszedłem z życiem zawdzięczam wrodzonej małpiej zwinności, tygrysiej szybkośći i niedźwiedziej sile.
Oprócz parków wybrałem się na stację kolejową żeby zobaczyć dojazd do wesołego miasteczka do którego mam plan wybrać się jutro. Jestem podniecony tym faktem bo nigdy w porządnym' wesołym miasteczku nie byłem. Moje doświadczenie zaczyna i kończy się na Kołobrzeskich łabędziach(łabądkach?!).
Zapomniałbym o Chinatown! Ameryka jak widać zbiera swe żniwo. Tu generalnie się rozczarowałem, nawet nie było tego zapachu ryb który zawsze jest komentowany w Amerykańskich filmach. Jakieś bary, restauracje z chińskim papu i to wszystko.
Brisbane to generalnie miasto jak każde inne, każde inne w Australii mam na myśli. Od Perth bardzo się nie różni, może posiada trochę więcej wieżowców, ale do Nowego Yorku jeszcze daleko. Mimo to kocham oglądać miasto nocą dlatego poczekałem sobie na moście na zachód słońce, a potem z nad Laguny obserwowałem świecące się drapacze chmur, które tak naprawdę chmur nie drapią bo jeszcze troszkę im brakuje. Niestety moja kamera za 500 milionów peso robi beznadziejne zdjęcia w nocy i mimo, że widok zapierał mi dech w piersiach to nie udało się tego odpowiednio uchwycić na cyfrze.
Rozpisałem się, a kto to będzie potem przepisywał, kto czytał, kto poprawiał?
Zapomniałbym! W 8mio osobowym pokoju w którym teraz jestem, oprócz mnie jest 7 Niemek. Jedna przyznała mi, że życie jest niesprawiedliwe skoro Polacy nie mogą być tutaj na Visie Working Holiday(Visa która przez 2 lata pozwala legalnie pracować i zwiedzać Australię).
Adios.
Parkland
Najlepsza Laguna ever, buduję taką w domu ot co.
Bridge lookin, good lookin'
Małe Hinduskie coś, nie wiadomo z kąd, dlaczego i po co.
Co do zdjęć! Nieco więcej można znaleźć na moim facebook'u tutaj.
Tego dnia wiele się nie wydarzyło. Po południu miałem wylot do Brisbane więc o poranku wylegiwałem się przy Lagunie, poszedłem do kafejki wydrukować bilet lotniczy i tak zleciało mi całe przedpołudnie.
Lotnisko było przyjazne, malutkie na góra 2,3 samoloty. Tym razem nie odlatywałem z Hamilton Island więc zaoszczędziłem 55 dolarów. Praktycznie na busa na lotnisko musiałbym wydać 20AU$, ale miałem to szczęście, że jedna z dziewczyn pracujących na jachcie wraz z swoim facetem podwieźli mnie na miejsce. Tak więc jechałem sobie czarnym mitsubishi, 180km/h jakąś polną drużkę, z nagłośnieniem lepszym niż mam u siebie w pokoju. Z przykrością jednak stwierdzam, że adrenalina jest większa w moim starym oplu przy 160, bo nie masz pewności czy opona nie pęknie, koło odpadnie, silnik nie wybuchnie :D.
Niemcy i Australijczyk których spotkałem na lotnisku, odradzili mi wyjazd do zoo który planowałem, tłumacząc go przereklamowaniem i wykorzystywaniem wizerunku zmarłego kilka lat temu łowcy krokodyli Steve'a Irwina. Zmieniłem więc swoje plany i jutro mam zamiar zwiedzić wzdłuż i wszerz całe Brisbane a pojutrze wybrać się do Gold Coast do jednego z parków rozrywki.
Dzisiejszy dzień na lekkim kacyku, zamawianie shotów tequili i dolewanie do piwa niestety tak się właśnie kończy. Ponadto zaspałem na śniadanie.
Ostatniego dnia żeglugi zaliczyliśmy jeszcze jedno nurkowanie podczas którego udało mi się dotknąć wielką 1,5m rybę.
Dziś śpię już w motelu, a jutro po południu lecę do Brisbane, gdzie ma podróż dobiegnie końca.
W pokoju na ostatnią noc mam 3 Niemców i z tego co się dowiedziałem jest ich tutaj(czyli w Australii) 3 miliony. Nie dziwne więc, że spotyka się ich na każdym kroku.
Wieczorem wybrałem się na kolacje z ludźmi z jachtu, wypiłem kilka piwek, zagrałem w limbo żeby dostać darmowe drinki. Nihil novi. Życie jak w Madrycie.
W Kanadzie też zarabia się ponad 15 AU$ na godzinę bez wykształcenia i do tego życie jest tańsze niż w Australii. Trzeba więc kiedyś będzie zwiedzić ten piękny kraj!
Poniedziałek jeszcze lepszy od Niedzieli. Już nie będę mówił, że nienawidze poniedziałków. Ponownie nurkowaliśmy na rafach i ponownie zatraciłem się w nocy która do połowy spędziliśmy na South Molle Island w Koala Resort. Ogólnie tej nocy około 5 łódek spotyka się w tym miejscu i wszyscy piją, grają w gry typu przewracanie pustego kubeczka itd. Skończyło się tak że wszyscy wchodzili na stoły i krzesła i każdy śpiewał hymn swojego kraju. Potem wszyscy zaczęli wskakiwać do basenu, jeden z Kanadyjczyków zdecydował się zrobić to nago co było trochę niesmaczne, ale co zrobić. Impreza z basenem to jest to. Oprócz tego na ów wyspie przed rozpoczęciem imprezy odwiedziłem przepiękny punkt widokowy.
Ale! Raj był wcześniej o poranku, gdy byliśmy na Whitehaven beach. Jest to prawdopodobnie najpiękniejsze miejsce na świecie, a na pewno w Australii. Miękki żółty piasek, błękitne morze... Generalnie większość pocztówek z Australii ma zdjęcia właśnie stąd, nie znajdzie się takich ładnych plaży w Perth czy Sydney. Zrobiłem tu masę zdjęć bo słowami opisać się tego nie da. Ponadto w drodze na plac widokowy spotkałem jaszczurkę o długości 1 - 1,5m przechadzającą się wzdłuż drogi. Naturalnie.
W nocy w stanie upojenia chcieliśmy porwać motorówkę, skończyło się na tym, że Kanadyjczyk podryfował przez kilka minut sam bo nie udało się odpalić silnika no i obudził się kapitan...
Niedziela 13stego, była najlepszą niedzielą 13stego ze wszystkich Niedziel 13stego, a żagle jak dotychczas są najlepszą rzeczą jaka spotkała mnie w Australii.
Zapowiadało się nie najlepiej. Godzinne opóźnienie, zero informacji. Plotki o niedziałającej łódce itd. Szef wycieczki powitał nas jednak z uśmiechem na ustach. Powiedział, że to ostatni moment żeby zaopatrzyć się w papierosy i alkohol oraz przypomniał, że jesteśmy na wakacjach.
Na statku który pomieści 27 osób byliśmy tylko w 10. Ja, dwie Niemki, parka z Holandii, parka z Anglii, dwóch Kanadyjczyków i Walijka. Jest po prostu idealnie - nie za ciasno, nie za luźno, wszyscy mają wakacyjny nastrój. Jedzenie jest przepyszne i stanowi piękną odmianę po wcinaniu masła orzechowego przez kilka dni :). Sałatki, rybki, tosty, zupy mleczne, ah miłość wre!.
Zaliczyliśmy dzisiaj dwa nurkowania(snorkling). Nie spotkałem niestety żółwia, ale widziałem różowe i fioletowe rybki co uznaję za dobrą rekompensatę. Na prawdę coś niesamowitego. Najlepsze jest to, że rafa znajduję się często 0,5m - 2m pod tobą i w cale nie trzeba mieć butli z tlenem żeby coś zobaczyć. Złote rybki są na wyciągnięcie ręki, nie trzeba się więc ograniczać do trzech życzeń...
Wieczór też był wyborowy. Skończyło się na piciu Goon'a (4 litrowe wino z kartonu za 12 dolarów co stanowi najtańszy alkohol w Australii) przez rurkę do nurkowania, wszystko zostało udokumentowane na zdjęciach. Załoga powiedziała, że możemy pić ile nam starczy sił bo w końcu jesteśmy na wakacjach. Podobno pewnego dnia był na rejsie Irlandczyk który tak się upił, że gdy wpadł do wody i gdy powiedziano mu by wyszedł po drabinie on pytał się dlaczego bo nie wiedział że jest w wodzie. Dlatego jedyny limit jaki nam narzucono było nie doprowadzanie się do takiego stanu, stanu ów Irlandczyka.
Ps. Mam strasznie dużo fajnych zdjęć niestety blog ogranicza mnie do 5 na wpis, więc resztę będzie można obejrzeć osobiście w Polsce jak kiedyś wpadnę!
Goon Snorkling!
Cheese!
Sun goes down
Z powodu meduz, każde nurkowanie musi odbywać się w takim oto stroju. Stinger suit!
Dzisiejszy dzień był dniem lenistwa, łaziłem tu i tam, wylegiwałem się nad Laguną, poczytałem jakieś bzdury, pomarnowałem czas i tak toczy się życie, życie jak w Madrycie.
Jest to moja ostatnia noc w backpackersach przed rejsem. Wreszcie mam jakichś fajnych ludzi w pokoju bo doszły dwie nowe współlokatorki - jedna Szwedka druga Brazylijka i rozmawiałem z nimi więcej w ciągu 20 minut niż podczas mojego całego pobytu na Whitsundays z innymi lokatorami. Z tego co się dowiedziałem, one też wybierają się na rejs, ale niestety na innej łódeczce.
Zaczynam sądzić, że jestem w Niemczech bo na każdym kroku słychać niemiecki. Coś niesamowitego, zazdroszczę naszym zachodnim sąsiadom pieniędzy, a raczej możliwości jakie one niosą. Przeliczając na Euro pewnie dla nich taki trip to drobne na lody. Ot co.
Nic nie smakuje jak lody z McDonalda za 50centów podczas 35C. Niech żyje globalizacja. Zaczynam być troszkę opalony i wyglądam jak emeryt na wczasach. Opalenizna powoduje także, że nie widać mojego dziewiczego zarostu, a raczej nie z daleka i nie wygląda on już tak bardzo dziewiczo. Skutkiem tego jest to, że dziś przy zakupie piwek na rejs nikt nie spytał mnie o ID. Lata lecą, w styczniu 20 lat na karku.