poniedziałek, 28 grudnia 2009

Dalej internetu brak

dlatego dalej wstrzymuje sie z relacja z podrozy.

piątek, 25 grudnia 2009

Ziew



Objadłem się krewetek, opiłem piwa, nie wskoczyłem do basenu bo wolałem pograć w nintendo.

Doszedłem do wniosku, że moja niespodzianka już nie ma sensu bo nie jest niespodzianką.

Życie.

Tak więc żeby potem nie było i żeby każdy my nie wypominał, że wszyscy wiedzieli tylko on nie to w kwietniu, a praktycznie 17 maja będę duchem i ciałem obecny w Krakowie. Wcześniej też będę z tym że pochłonięty przygotowaniami do matury.

Piątka.

Ps. Relacje z podróży zacznę z powrotem przepisywać po świętach bo mam kłopoty z internetem i wrzucaniem zdjęć, a wiem że chodzi wam o zdjęcia, a nie o to co pisze ;).

Ps.2 Tak na dłużej

środa, 23 grudnia 2009

Wesolych Swiat


Pisze z biblioteki w centrum miasta wiec niestety zyczenia beda pozbawione polskich znakow. W kazdym razie zycze wszystkim wesolych swiat, duzo prezentow pod choinka i w okol niej(bo rzecz jasna skoro ma byc ich duzo to moga sie wszystkie pod nia nie zmiescic), a takze szczesliwego nowego roku i zebyscie wszyscy sobie odpoczeli, przytyli kilka kilo, pospiewali koledy i spelnili swieta w spokojnej rodzinnej atmosferze przy zapachu swiezo upieczonych pierniczkow tudziez innych ciasteczek.

W Australii nie obchodzi sie Wigili, jest tylko pierwszy dzien swiat, podczas ktorego jest wypasiony lunch. Planowana temperatura na jutro to 38 stopni. Generalnie nie ma duzo goracych potraw, ale indyczek juz sie smazy w piekarniku. Oprocz tego krewetki, salateczki itp. szczeze mowiac sam nie wiem co bedzie do jedzenia, przekonamy sie jutro!




Kontynujac o swietach, wczoraj bylem na swiateczniej imprezie z pracy. Wszystko odbylo sie w przytulnej restauracji w miescie. Caly wieczor pilem sobie japonskie piwka na koszt szefa, zeby na koniec zjesc sobie przepyszna kolacje poprzedzona jeszcze pyszniejszymi zakaskami. Nie wydalem ani dolara, a dzis do polodnia musialem leczyc kaca. Bylo naprawde fajnie, generalnie wszyscy sie upili, a rachunek zamknal sie w 3tys z kawalkiem. Musze zaznaczyc, ze malo kto robi takie imprezy dla pracownikow, szczerze mowiac to po moim malym wywiadzie srodowiska mialem duze szczescie posiadajac tak rozrzutnego szefa.

Tim bo tak ma na imie wlasciciel DOME jest mega lajtowym czlowiekiem. Nie widac po nim ze ma kilka restauracji, garstke nieruchomosci i jakies tam konniki w ogrodku. Jego zona pracowala kilka razy na kasie i nawet nie wiedzialem ze jest jego zona, a on sam jak jest duzy ruch to poleruje sztucce. Niezle jak na zarobionego goscia. Jest to poniekad Australijska mentalnosc, gdyz moj przyjaciel Joddie, ktory pracuje w markecie z warzywami mowi ze jego szef ktory jezdzi Ferrari i nosi Rolexa chce znac kazdego pracownika i z kazdym rozmawia od czasu do czasu i mimo ze ma kilkanascie sklepow to stara sie dla kazdego znalezc czas.



11/12



Dzisiejszy dzień był oficjalnym dniem spacerów po Parku Narodowym. Sam go zainicjowałem, a więc sam spacerowałem. Nie jestem obieżyświatem, ale dziś tropiki przeszedłem wzdłuż i wszerz. Czułem się jak w dżungli Amazońskiej mimo, że do miasteczka dzieliła mnie może godzinka, dwie piechotą.

Oko w oko stanąłem z wielką jaszczurką oraz z małym wężem którzy prześlizgnął się metr odemnie i co zmroziło mi krew w żyłach i rzuciło chwilową wątpliwość na spacerowanie samemu. Oprócz tego były spacerujące po lesie Indyki, które miałem już okazje widzieć wcześniej w Kurandzie. Nie wyobrażam sobie Polskiej kury biegającej po Tatrach.... a tu biedny indyk ma jeszcze do pokonania krokodyle, węże itd...

Podczas 7 godzin wędrowania z górki na górkę spotkałem może 5 ludzi. Jest to jedyne miejsce gdzie można spacerować w okolicy więc nie mam pojęcia co Ci ludzie robią ze swoim czasem. W Airlie Beach kąpać w morzu nie za bardzo się można bo wszędzie są mordercze meduzy więc wnioskuje, że wszyscy grzeją swe pupy nad Laguną, chleją wieczorami w knajpach i czekają na swój rejs.

Na kolacje standardowo masło orzechowe z dżemem. Mniam. Dziś na początku zwiedzania myślałem, że umrę z gorąca. Całe szczęście trasa co raz to bardziej przenosiła się do lasu, a wiec było nieco chłodniej. Czasem myślę, że jestem w Niemczech, Szwajcarii albo Austrii bo cały czas słyszysz niemiecki język... All is money. Widać kogo stać zwiedzać świat. Polaka niestety ani jednego nie spotkałem, ponadto każdy mi mówi, że ja jestem pierwszym którego ma okazję spotkać. No cóż gdybym nie miał tu rodziny to dalej bym siedział na Prądniku Czerwonym, a błękitną wodę widziałbym tylko w parku wodnym na przeciwko. :)




wtorek, 22 grudnia 2009

10/12


Jakoś dotarłem. Irytuje mnie drożyzna. Lotnisko było na wyspie z 4 lub 5cio gwiazdkowymi hotelami i żeby dostać się do Airlie Beach lub gdziekolwiek indziej gdzie na plaży nie leży burżuazja a z kranu leci whisky z colą lub lodem czy z colą i lodem trzeba zapłacić 50AU$ dolarów za 20 minutowy rejs stateczkiem do portu na Whitsunday. Mimo to widoki jak w raju, żółty piasek, błękitna woda, zielone wyspy.

Teraz siedzę sobie nad morzem przy stolikach na grilla. O czym chyba nie wspominałem w Australii przy większych plażach, hostelach, parkach są one darmowe. Po prostu wciskasz guzik i się grzeje, po 5 minutach można wrzucać na ruszt jedzonko. Czasem, z czym jeszcze się nie spotkałem trzeba uiścić opłatę w wysokości 1 do 2 dolarów. Z tego właśnie powodu wszyscy tu wieczorami idą zjeść kolacje na grillu, a Australia jest sławna z powodu swoich BBQ. Ponadto prawdą jest, że Australijczycy nie mają jakiś rodzimych potraw jak bigos, pierogi, kiszone ogórki czy schabowy z kapustą dlatego w pewien sposób zastępują im to wykwintne pomysły na ruszt i wygrywanie co roku mistrzostw świata w grillowaniu czy coś :).

Dziś korzystając z nadmiaru wolnego czasu po przechadzałem się po okolicy, wylegiwałem obok laguny i poszedłem do supermarketu zwiedzając przy okazji okoliczny port. Zaopatrzyłem się w masło orzechowe i dżem na najbliższe dni wiec z głodu nie umrę.

W pokoju na kilka najbliższych nocy mam 4 Tajlandczyków, którzy są chamami i rozmawiają w mojej obecności po Tajlandzku. Daje mi to do myślenia i wiem, że już nigdy na siatkówce gdzie pracuje nie będę rozmawiał po Polsku z drugim Jackiem. Wracając do tematu współlokatorów to oprócz Azjatów mam też Anglika i Niemca z którymi praktycznie tylko się przywitałem.

Generalnie nie ma tu tylu atrakcji co w Cairns wiec za cel będę miał się przede wszystkim relaksować, może coś pouczyć i tym podobne. Jutro mam plan połazić po okolicznym parku narodowym, a w niedziele śmigam na 3 dniowy rejs w okół wszystkich 74 wysp na Whitsundays. Wiem, że to będzie hicior wakacji, po prostu czuję to w powietrzu. Tylko piwko relaks, a podemną rafa koralowa, żółwie, delfiny, rekiny, wieloryby, mała syrenka i Posejdon.

W Cairns było duszno i często pochmurnie, mimo to na ostatnim nurkowaniu aka snorkling spiekłem się jak raczek i teraz nie mogę patrzeć na słońce. Czuje jak skóra mi płonie. Cała Australijską zimę czekałem na lato, miałem dość chłodnych wieczorów i poranków, które terroryzowały mnie podczas sędziowania siatkówki. Teraz zaś doszedłem do wniosku, że starczy mi już tego lata...



Jacek w drodze do portu



Spacerkiem, spacerkiem się szło...



Airlie Beach, 50m od mojego hostelu.



Laguna. Ażeby wyrazić swe prostactwo muszę powiedzieć, że jaram się tym zdjęciem.

poniedziałek, 21 grudnia 2009

09/12


Wczoraj w pociągu widoki były bajeczne, wodospady, góry, lasy... Było warto wydać te kilkadziesiąt dolarów!

Wczoraj po powrocie jak przystało po królewskiej wyprawie, udałem się na królewski posiłek tzn. kurczaka w miodzie z ryżem i pokrojoną świnką. Trafiłem na promocje bo było po 17stej i wszystkie fast foody w centrum handlowym niedaleko stacji były zamykane, dlatego więkoszość posiłków można było kupić na wynos o 1/3 taniej.

Późnym wieczorem wybrałem się z moimi kolegami z pokoju zrobić małego grilla. Do 3 Izraelczyków z mojego pokoju dołączyło kolejnych 3 żydków(oprócz tego tylko ja i Kanadyjczyk). Zabawne, że Izraelczycy potrafią się tak szybko ze sobą łączyć. Podobno poznają się po sandałach bo prawie każdy z nich ma jeden specyficzny rodzaj. Ponadto ich mentalność jest taka, że zawsze chcą się trzymać razem, pomagają sobie w znalezieniu pracy itp. jak to jeden z nich powiedział "Izraelczycy pod względem trzymania się razem są jak Rosjanie".

W momencie którym to piszę jestem juz w jachcie na wielką rafę, która znajduję się 15 km od brzegu. W Cains nie ma ładnej plaży, to co powinno nią być to bagienko z kamieniami. Z tego powodu w środku miasta koło morza jest wielki otwarty basen o nazwie "Laguna" otwarty dla wszystkich i o każdej porze. Mam to szczęście, że dzieli mnie tylko jakieś 40m pomiędzy Laguną a moim motelem. Z tego co się dowiedziałem to w QLD w każdym mieście którym nie ma ładnej plaży jest Laguna, ażeby ludzie mogli się schłodzić.

---

Właśnie relaksuję się na Lagunie po powrocie z rafy, która była jednym z najpiękniejszych doświadczeń w moim 20 letnim życiu. Takie rzeczy na prawdę istnieją nie tylko na National Geographic! Wierzcie lub nie!. Masa malutkich rybek, albo pojedynczych 1m okazów które pływają dookoła Ciebie i mają tysiąc pięćset sto dziewięćset kolorów więcej niż tęcza. Mimo to moim głównym celem było zobaczyć żółwia.... i pod koniec nurkowania kiedy już w desperacji pływałem w te i wewte, machałem płetwami jak szalony, przemieszczając się z prędkością Michaela Phelpsa... znalazłem! Ujrzałem mego żółwia dwie minuty przed zakończeniem nurkowania. Mimo, że było dość głęboko to przyjrzałem się nowemu koledze jak wcinał biedaczyna roślinki.

Jutro 5 rano bus na lotnisko i lecę na Hamilton Island. Whitsundays - najpiękniejsze miejsce na ziemi.... nadchodzę!


Laguna w Cairns



Jacek gotowy nurkować



Widok z pociągu



Wodospady muszą być

08/12


Dziś również dużo wrażeń. Byłem w miasteczku znajdującym się w środku lasu deszczowego do którego dostałem się kolejką górską. Sama podróż zajęła nieco ponad 30 minut.

Wolny czas w Kurandzie bo tak nazywała się ów mieścina, poświęciłem na zwiedzanie okolicznych lasów i zrobiłem wszystkie okoliczne spacerowe ścieżki, a także wybrałem się na wystawę motyli, której poświęcę słów kilka. Było to dla mnie coś niesamowitego bo w przeciwieństwie do wystaw jakie miałem okazję dotychczas zobaczyć tu motyle miały własny ogródek i latały sobie dookoła, siadały na koszule, czapki itd. Były one najwidoczniej przyzwyczajone do ludzi bo aparatem można było je praktycznie dotknąć. Karmione były sztucznym nektarem, ponieważ jak kochana Pani przewodnik powiedziała na wykarmienie tych kilku tysięcy motyli byłoby potrzebne nieco więcej niż kilkadziesiąt/kilkaset metrów kwadratowych. Ponadto oprócz podziwiania samych motyli można było podziwiać proces ich dojrzewania tzn. obserwować proces przemiany z małej glizdki w pięknego motylka. OH AH.

Obecnie czekam na odjazd zabytkowego pociągu którego trasa wiedzie przez wodospady, lasy, góry, doliny, rzeki, rzeki, doliny, góry... aż do miasteczka w którym mieszkam.

Jutro rano snorkling na wielkiej rafie, hu hu, zacieram ręce.



Motylki


Kuranda


Jeden z widoków w kolejce


Jeszcze jeden z widoczków w kolejczce

sobota, 19 grudnia 2009

07/12


Przyjazd o 4 rano, a na samolocie oczywiście zero snu. Jak się przebierałem w łazience to uciekł mi bus zabierający ludzi z lotniska, ale dzięki temu poznałem Kanadyjczyka i Izraelczyka, którzy poszli zakurzyć i pozwiedzać lotnisko.

Jestem już teraz w busie do lasu deszczowego o nazwie Daintree. Prawdziwego lasu deszczowego z krokodylami, lasem i deszczem. Kanadyjczyk i Izraelczyk poszli spać. Skumaliśmy się razem i mieszkamy w tym samym hostelu.

Pogoda jest nieciekawe, pada lekki deszcz i jest pochmurnie, a mimo to duchota sprawa ,że wydaję się jakby było z 40. Jutro kolejny las deszczowy do którego dostane się kolejką, a wrócę z niego retro pociągiem. Pojutrze planuje snorklingować na na wielkiej rafie. No cóż nie każdego stać na nurkowanie i nie każdy ma ukończone tysiąc pięćset kursów. Może w QLD zrobię ten najbardziej podstawowy certyfikat, zobaczymy co na to fundusze! Dziś roztrwoniłem 350 dolarów, gdyż zabookowałem sobie atrakcje na najbliższe 3 dni. To jest jeden z powodów dla którego można kochać pieniądze - tak szybko odchodzą!


Widziałem dziś krokodyle, kąpałem się w rzece w środki dżungli, a ponadto zepsułem kamerę która kupiłem z drugiej ręki jakiś czas temu. Najgorsze jest to, że muszę zakupić nową przed jutrem bo głupio byłoby by stracić podróż kolejką i retro pociągiem. Cóż mogę powiedzieć, jedni tracą pieniądze na giełdzie jak Łukasz "Ukleja", a jedni doznają porażki w walce z przedmiotami martwymi. Pływanie w rzece było przepiękne, a pogoda okazała się nie taka zła. Deszcz okazuje się zbawieniem dla duszności, która zapiera dech w piersiach. Prawdziwa dżungla!

Oprócz Izraelczyka, który ma matkę Polkę i Kanadyjczyka, dołączyli do nas dwaj inni ludzie. Jeszcze ich nie widziałem, ale chłopaki zaufanie do innych mają bo portfel i kamera leżą rozwalone na łóżku. Cieszy mnie to bo dzięki temu ja nie boję się zostawić nowego aparatu do ładowania. Nic w naturze nie ginie, a backpacker nie kradnie.

Jutro 8.45 trip do Kuranda Park. Dziś na obiado kolacje chipsy o smaku kurczaka w miodzie i coca cola. Globabalizacjo hej! Grunt to zdrowa żywność. Jutro Idę na jakąś chińszczyzne nie ma to tam to.

Miasto pełne ludzi, generalnie same hotele i hostele. Właśnie zauważyłem, że mam nawet ogródek z basenem w moich backpackersach. Niestety na pływanie nie ma czasu, liczę że w Whitsundays bardziej się poobijam.

06/12


Postanowiłem, że wszystko będę prowadził w formie pamiętnika bo wtedy stracę mniej szczegółów i uda mi się przelać trochę więcej emocji i serca. Podejrzewam, że niekiedy może dziwnie się to czytać i zapewne nie przepiszę 2tygodni wrażeń za jednym podejściem, ale trudno. Jak to mawiał Julek: Alea iacta est...

Jestem już po check in, samolot nie jest pełny więc mam zaklepane miejsce(podróżuje stan by więc wsiadam na samoloty tylko jak nie jest pełen).

O 4.30 będę w Cairns, prawdopodobnie zaatakuje z rana las deszczowy.

Teraz czekam i oglądam zakazane owoce i inne roślinki. Swoją drogą muszę spróbować Guarany o której opowiadał mi Joddy. Popularna w Afryce jak jabłka w Polsce. Owoc zakazany.

Siedzę na samolocie i nie ukrywam, że jestem podekscytowany. Jeszcze 5 miesięcy temu nigdy nie leciałem samolotem(mimo że ludzie chodzą po kosmosie!), a teraz w ciągu 2 tyg zrobię to 4 razy i zwiedzę jedno z najpiękniejszych miejsc na świecie. Wchodząc na pokład przed sobą miałem parkę z Rosji, a za mna trzy dziewczyny z Niemiec. Międzynarodowo.

Z powodu moich specyficznych biletów jestem zmuszony podróżować w białej koszuli i swetrze oraz wizytowych spodniach i butach. Wiem, że jutro o 4.30 będę zakładał swoje nowo zakupione boardies(spodenki do pływania) i japoneczki w jednej z lotniskowych toalet, żebym przypadkiem się nie wyróżniał i żeby ktoś nie pomyślał aby porwać mnie dla okupu lub zrobić na mnie zamach.

Dziś podróżuję z Jet Star linią drugiej kategorii należącą do Quantas Airlines. Odchodząc od tematu, Quantas (chyba*) jako jedynie linie świecie w ostatnim roku zanotowały zysk i to dość pokaźny. Przepraszam za brak fachowości i używanie słów typu "chyba" i "zysk dość pokaźny, ale nie mam google w samolocie.

Właśnie zastanawiam się czy procentowo tanie linie lotnicze biorą udział w większej ilości katastrof. Osobiście nie stresuję się lataniem bo skoro komunistą udało się wysłać człowieka w kosmos i przeżył....

Zastanawiam się co będę jadł przez następne kilkanaście dni. Czy globalistycznie i showmeńsko papierosik, cola i co wpadnie w rączki, a może kupie chleb i masło orzechowe i osiągnę nieosiągalne czyli dojdę do wniosku że mi się przejadło, a może dostosuję się do nowych trendów i kultury północno wschodniej Australii. Zobaczymy.

Mam nadzieję, że w QLD będzie kilka DOME'ów bo nabrałem z pracy kuponów na darmowe kawy dla stałych klientów i tak myślę, że fajnie byłoby rozpocząć dzień z Late z dwoma saszetkami cukru przy wschodzie słońca... Mógłbym też zaszaleć i być twardym, twardym jak Boguś Linda, Clint Eastwood czy Tommy Lee Jones w "Ściganym" i pić kawę czarną, czarną jak smoła, bez mleka bez cukru.

Gasną światła w samolocie i noc nadchodzi głucha dlatego kłaniam się nisko, dobranoc.

To jest ten czas

Kiedy zaczynam wrzucać zdjęcia i relacje z mojej podróży. Jest to najlepszy czas żeby wysłać link do bloga znajomym, rodzinie, poczytać psu i kotu itd. Będę wdzięczny. Okrutnie.

Jednego dnia może być zamieszczona relacja z kilku dni więc proszę patrzęc na daty. Podróż zaczęła się 6 grudnia, a skończyła 18stego.

Jaba daba du, jak to mawiał stary, dobry i poczciwy Fred, Fred Flinstone.

Ps. W miarę możliwości proszę też o zamieszczanie komentarzy gdyż to pozwala mi monitorować kto tak na prawdę to czyta.

wtorek, 15 grudnia 2009

W trasie

Dalej jestem w trasie, wracam pewnie w sobote wieczorem, wiec zaczne przepisywac moj pamietnik i wrzucac jakies zdjecia. Relacja bedzie pierwsza klasa ot co.

sobota, 5 grudnia 2009

Zaczynamy



Dziś zaczynamy. 21.56 wylot z Perth do Cairns, potem do Whitsundays gdzię mam nadzieję zabawić najdłużej i ostatni samolot do Brisbane/Gold Coast. Wszystko w -+2tyg zależy na ile pozwolą fundusze! Polecam z Googlować, zwłaszczaa Whitsundays! Trzymać kciuki za pogode!

piątek, 4 grudnia 2009

St Georges Terrace



Moja ulubiona ulica w całym Perth. Pełna bogatych ludzi w drogich ubraniach i jeszcze droższych samochodach. Samochodach wolniejszych niż wyścig szczurów w którym biorą udział. Jeżeli Cezary Baryka spytałby się mnie gdzie są szklane domy to bez wątpienia wskazałbym mu St Georges Terrace. Ulica pełna możliwości i wieżowców.

Będąc Australijczykiem możesz dokonać wyboru czy chcesz zostać snobistycznym zarobasem czy serferem polącym jointy na plaży. Piękne jest to, że dzięki ciężkiej pracy na prawdę możesz zarabiać duże pieniądze. Nie potrzebujesz szczęścia, znajomości itd. wystarczy tylko odrobina chęci.




piątek, 27 listopada 2009

Cottesloe




Cottesloe - kilka dni temu byłem, leżałem na plaży i studiowałem podatki. Było mineło, dziś prawdopodobnie(o ile dzisiejszy egzamin zaliczyłem i nie będę musiał go pisać ponownie za tydzień)rozpocząłem wakacje. Carpe Diem!






Wakacje na luźno zaczynam w niedziele od Festivalu muzycznego(Stereosonic) na którym m.i The Bloody Betroots, Drop The Lime, Renaissance Man, Crookers i wiele wiele innych. Potem troszke pracy żeby za tydzień w piątek uderzyć na koncert Pharoahe Moncha, który na zeszłoroczny HipHipKemp nie wpadł bo zachorował. Potem już z górki, Queensland i te sprawy. Ogólnie jestem już przeżarty pracą i czułem że mam wygraberowane na czole "I need holidays".

Nadrobie też troszkę blogowych zaległości. Piątkaaaaa!

środa, 25 listopada 2009

Włóczykij... cz.1


Dziś oficjalnie rozpoczynam serie pt. "Włoczykij, a nawet dwa kije - z dziennika młodego podróżnika". Teraz będę miał więcej czasu na pisanie ze względu na to, iż w tym tygodniu kończę TAFE i rozpoczynam wakacje. Wakacje te powodują, że magiczne koło o nazwie praca-szkoła-praca w którym byłem zamknięty uległo samo zniszczeniu. Do tego na grudzień mam przewidzianych kilka trip'ów krajoznawczych poczynając od Queensland i Surf Paradise kończąc w Darwin na dalekiej północy. Nie wszędzie będę mógł brać laptopa, ale będę się starał każdego dnia robić notkę ręcznie, a potem po powrocie do domu wszystko przelać w cyber przestrzeń. Cejrowski też kiedyś zaczynał.

Z racji tego, że dziś część pierwsza postanowiłem zaprezentować podróż która odbywam mniej więcej co drugi dzień czyli z domu do miasta. Niby nic ekscytującego, ale jakież to rożne w porównaniu do naszej Polskiej rzeczywistości. Zdjęcia zalatują różem, ja winie za to słońce, wy możecie winić mnie.




Tutaj sobię sterczę i czekam na autobus, którego kierowca zawsze pyta się jak się mam i mówi dzień dobry. Generalnie kierowcy komunikacji miejskiej zarabiają pokażne pieniądze i to że prowadzą autobusy w Ray Banach albo mają zegarki warte więcej niż moje życie(swoją drogą ciekawe na ile możnaby je wycenić?) to norma. Mój ulubiony kierowca to ten z którym wracam czasem z siatkówki, wygląda jak Tommy Lee Jones i mówi jak Bradd Pitt w Inglorious Bastards z tym, że do tego ma taka straszną chrype co powoduje, że sprawia on wrażenia mega twardziela. Taki Brudny Harry i Dziarski Henk razem.






poniedziałek, 16 listopada 2009

Siedzę...

...patrze na to co się dzieje za oknem i nie wierze. Niebo niebieskie, kilka bialych chmurek, a mimo to pada i moje świeżo wyprane pranie szlak trafia.

środa, 11 listopada 2009

Zmierzch


Czas płynie coraz szybciej, niedługo stuknie 5 miesięcy pobytu. Ostatnio oprócz tego, że mam koniec semestru i co chwile muszę oddawać jakieś projekty to w tym tygodniu Poniedziałek, Wtorek, Środa, Czwartek sędziuję siatkówkę, a Piątek, Sobota, Niedziela pracuję w DOME. 400% normy, za komuny z pewnością zostałbym "bohaterem pracy socjalistycznej" niczym Wincenty Pstrowski. Czasem nawet znajduję czas żeby coś zjeść, a nawet poczytać zmierzch. Generalnie mało sypiam i w tydzień przeczytałem dwie pierwsze dwie części sagi zmierzchu, obecnie jestem przy 5tym rozdziale trzeciej częśći "Eclipse". Wszystko oczywiście po angielsku!

Dwa dni temu popluskałem się w basenie w ogródku(to jest ten moment w którym każdego ogarnia zazdrość). Ogólnie pogoda świruje i mimo że wieczory generalnie cieplejsze to w dzień raz 30, a raz 24 i deszcze, wihury itd. Co poradzić!

Za dwa tygodnie koniec semestru, hop siup święta a po świetach Queensland, wielka rafa, największy Theme Park w Australii i takie tam. Ah i jeszcze wieczór kawalerski Wesleya :)

środa, 4 listopada 2009

O ubezpieczeniach słów kilka

W Australii niestety tak jak w Polsce jest obowiązek odkładania na emeryturę. Różnica polega na tym, że Państwo oprócz tego, że narzuca nam płacenie 9% od każdej wypłaty to z całym systemem nie ma nic wspólnego. Mamy do wyboru kilkadziesiąt lub kilkaset systemów które są w rękach prywatnych przedsiębiorcow. Jedne są z mniejszym drugie z większym ryzykiem. Sami decydujemy czy chcemy zainwestować w nieruchomośći, akcje General Motors, Złoto czy może Meksykańskie Peso. Można również mieć własny program, tzn. nie musimy wybierać żadnego funduszu i płacić jakiejś firmie, warunek jest tylko taki że pieniądze muszą być inwestowanie do czasu naszego przejścia na emeryturę. Możemy je chociażby odkładać w banku na lokacie.

Policzcie jakie mielibyście emerytury po odkładaniu 800zł miesięcznie na konto w banku które obecnie wyłudza od was ZUS. Na pewno nie będzie to 675zł jak obecnie.

Dlaczego w naszym systemie pieniądze wpłacone ktoś w tym samym momencie wypłaca? Dlaczego nie mogą one na siebie zarabiać? Dlaczego jesteś zmuszony do korzystania z usług Państwa skoro uważasz je za idiotyczne i szkodliwe? Dlaczego nie zabrania tego konstytucja, gdzie jest wolność?

Co do służby zdrowia jest to chyba 1.5% zarobków, z tym że generalnie nie ma nic za darmo. Oczywiście są jakieś fundusze dla najbiedniejszych żeby nie potykać się o ciała zmarłych na ulicach, ale każdy wedle potrzeb ubezpiecza się sam. Za te 1.5% niektóre usługi są darmowe, ale z reguły są to zniżki na określonych lekarzy. I tak obok pięknych publicznych szpitali są też jeszcze piękniejsze szpitale prywatne i wszyscy żyją są piekni, szczęśliwi i nie ma tragedii że służba zdrowia nie jest darmowa. Nikt z katarem nie idzie do przychodni. Chcesz możesz się ubezpieczyć w prywatnej służbie zdrowia, twoja sprawa! Mój wujek miał córkę chorą na raka, i jakoś stać go było na leczenie bez wyprzedawania majątku, a jest klasą średnią.

Co do pytania z komentarza, to tak dostaniesz rentę po złamaniu kręgosłupa.

W Polsce ludzie nie zdają sobie z prawy, że tak na prawdę to co darmowe to najgorsze z możliwych. Nie dość, że prowadzi do rozleniwienia ludzii bo myślą oni, że na prawde otrzymują coś za darmo to do tego płacimy za to kilka razy więcej tyle że w podatkach które przechodzą jeszcze przez ochydne łapki urzędników które też trzeba opłacić i za nim trafiaję te pieniądze do NFZ jest ich dużo mniej co powoduję że tak naprawdę płacimy dużo więcej niż powinniśmy. Pomine już oczywisty fakt, że nie ma prawdziwej konkurencji i na wolnym rynku za usługi lekarza zapłacilibyśmy mniej.
Podobnie sprawa wygląda ze szkolnictwem wyższym, ja na prawdę nie rozumiem dlaczego jest ono sponsorowane przez państwo nie potrafie znaleźć nawet jednego argumentu który by za tym przemawiał.

Tutaj czekasz na emeryture całe życie. Po 60 wsiadasz sobie w przyczepę i jedzież na północ gdzie jest zawsze koło 30 stopni i sobie łowisz ryby, opalasz się, palisz fajkę. Ewentualnie możesz śmignąć do europy bo jeżeli tylko nie byłeś leniwy i pracowałeś przez ostatnie 40 lat to spokojnię Cie na to stać. Może nawet zamiast Europy jakieś Hawaje? W końcu dolar słaby to się opłaca...

Łowca pieniędzy

I tak się rozbijam między jedną pracą a drugą, a czasem jeszcze do szkoły wpadnę, a co! Całe szczęście robi się coraz cieplej, wiec np. na siatkóweczce coraz to przyjemniej ponadto zawsze słońce o poranku daje trochę optymizmu. Zaczynam rozumieć dlaczego ludzie chodzą w okularach przeciw słonecznych za 100-300 dolarów - po prostu inaczej jest za jasno, albo na starość się ślepnie.

W grudniu planuje trip do Queensland, czyli tam gdzie były zawody na najlepszą pracę na świecie. O tak zwiedzę te wyspy i pooglądam wielką rafę koralową. Mrrrrr!

Jak zwykle kończy się tak, że np. jadąc pociągiem mam w głowie milion rzeczy o których chciałbym napisać, a jak przychodzi co do czego to pustka i wszech obecna bezradność. Mimo nakładu obowiązków będę się starał nie zaniedbywać bloga, zresztą liczę na to że w lecie będzie mi łatwiej bo epikę będzie można zastąpić zdjęciami.

Ostatnio w szkole przerabiałem system emerytalny w Australii i kurcze nie wszędzie jest taka patologia jak w Europie i Australijczyką nie grozi za kilka lat krach czy nie wypłacalność lub nawet jakiś drastyczny spadek kwot wypłacanych emerytur. Zaznaczam, że dzieci rodzi się tu ostatnio tyle samo co w Europie wiec nie żaden baby boom ratuje im tyłek. Za kilka dni skrobnę o tym coś więcej tylko muszę się do tego zabrać no i potrzebuję więcej czasu i nie zmęczonego umysłu jaki mam teraz (23:00, 8h w szkole, 4h w pracy).

28 grudnia wieczór kawalerski mojego kuzyna, wiem że będzie przednio bo z tego co poznałem jego znajomych to szaleni ludzie. Mój wujek mnie już nastawia żebym nie był zaskoczony jak go przywiążą nagiego do słupa czy coś podobnego bo tutaj to normalne. Z tego co wiem to na dobry początek będzie wynajęty Imprezowy Bus jeżdżący po mieście. Już się nie mogę doczekać! Swoją drogą fajnie, że jego kumple o mnie pomyśleli!

To tyle na dziś, więcej wkrótce!

środa, 28 października 2009

Trochę zdjęć


Doszedłem do wniosku, że wrzucanie zdjęc na Photobucket nie ma sensu, bo potem jak kiedyś daj Bóg wróce do Polski na wakacje, albo na śledzika to nie będzie co pokazywać. Dlatego od dziś po troszku i to ostra selekcja. Pisać ostatnio za bardzo nie ma co bo non stop pracuję albo uczę się do egzaminów w szkole. All is money, all is money!

sobota, 24 października 2009

22/10



Czwartek spędziłem na plaży grając z kolegami w piłke. Nastąpiło to po 3 letniej przerwie. Efektem tego jest bolący palec u nogi utrudniający chodzenie. Zamieszczam również zdjęcie z pracy na Sand Volleyball. Teraz śmigam na Australijską 18stke, biorę aparat więc będzie fotorelacja. 5tka!

czwartek, 22 października 2009

Typowy Australijski lunch


Dziś sobie wszamałem, a co! Fasolka na tostach i scrambled eggs. Mniam!

środa, 21 października 2009

Scarborough beach

Jutro tylko 25 stopni, ale mimo to wybieramy się na plaże z kolegami. Pokopać piłke, popływać w morzu, a potem ja śmigam do pracy na 18 żeby pogwizdać na beach volleyball. Postaram się porobić jakieś zdjęcia!

Australia niby kraj bezpieczny, a ja wiem że spać bezpiecznie nie można! W ostatnią niedzielę ktoś włamał się do "mojego" domu. W tym czasie byłem w pracy, a Diana i George po powrocie z kina zastali włączony alarm. Początkowo myśleli, że to jakiś pająk włączył sensory i ogólnie zbagatelizowali sytuację. Sprawa wyszła na jaw dzisiaj jak sąsiadka zapytała się Georga czy remontuje dach bo widzi, że nie wszystkie dachówki są na miejscu. Co sie okazało złodziejaszek musiał wskoczyć do ogródka, a potem dostać się na dach ażeby kominem/wentylacją/czy czymś do tego podobnym dostać się do domu. Całe szczęście alarm zadziałał i prawdopodobnie złodziejaszek się pospinał i nawet nic nie zdążył ukraść. Od dziś chowam laptopa pod łóżko. Swoją drogą wcześniej nie myślałem o tym, że w Australii są złodzieje tudzież włamywacze. Zawsze beztrosko sobie wracałem w ciemnościach do domu nawet do głowy by mi nie przyszło, że może być niebezpiecznie. Dlatego m.i jestem za legalizacją broni bo gdyby taki złodziej wiedział, że właściciel domu może odstrzelić mu klejnoty to 10x by się zastanowił przed włamaniem. No drugie rozwiązanie to Tessa - bojowy pół niedźwiedź pół pies co rzuca się od razu na tętnice szyjną, żadny krwi i ofiar.

To tyle na dziś z cyklu prawdziwe historie.

niedziela, 18 października 2009

36.9

Dziś czytając gazetę dowiedziałem się, że wczoraj było 36.9C w Perth, a nie tak jak podałem czyli 33. Ratownicy uratowali wczoraj 200 osób, tym samym 200 matek miało okazję jeszcze raz zobaczyć swych synów.

sobota, 17 października 2009

Telefon też lubi pływać

Dziś 33 stopnie, każdy Australijczyk na plaży, a ja niestety w pracy. Skończyłem o 16 i z myślą wskoczenia do basenu w domu za nim zajdzie słońce po pracy popędziłem do domu... skończyło się to tak, że mój telefon też wziął kąpiel... nie pomogło usta usta i masaż serca. R.I.P, [']

Pogoda wszędzie świruje nie tylko w Polsce bo pomimo tego, że dziś miałem 33C to za tydzień znowu powrót do marnych 24 i lodowatych nocy. Bleh. Bynajmniej nie cierpię w pracy.

W następną sobotę zaliczę Australijską 18stkę i postaram się opisać wrażenia i wrzucić trochę zdjęć.

5tka! Ulepcie proszę dla mnie bałwana!

środa, 14 października 2009

Ryba w wodzie

Zaczyna robic się cieplej. Do tego mam dodatkową fuchę i oprócz pracy w DOME od czasu do czasu będę gwizdał na meczach siatkówki plażowej, które o dziwo na plaży się nie odbywają. Jest klawo, 3godziny - pracy płatne 50 dolarów. Zero stresu, zero biegania, stoisz sobie lub siedzisz i gwiżdżesz. Jedyny minus jest taki że w godzinach wieczornych w których będę tam pracował jest okolo 10-14 stopni. Do czasu oczywiście bo z dnia na dzień coraz cieplej! Będę chciał pracować tam jak najwięcej, tzn. 2-3 dni były by błogosławieństwem, ale zobaczymy. Cykne zdjęcia tego miejsca jak tylko zrobi się cieplej.

Z czasem jak widać coraz u mnie gorzej co ma swoje odzwierciedlenia w postach. Prawda jest taka, że teraz jestem nieźle zabiegany bo jak nie praca to druga praca albo szkoła.

Wczoraj na siatkówce spotkałem Polaka. Zwał się Jacek i jak na posiadacza tego imienia był inteligenty, miły, przystojny, znał języki itd. Zrobił licencjat z turystyki w Polsce, a teraz robi Diploma of Event Management na TAFE. Chce tu założyć rodzine i mieć Australijskie dzieci. Liczy 23 wiosny.

Kilka dni temu dostałem kartkę pocztową od Małej Zosi, Jacka, Maćka i Gadoma. Serdecznie dziękuję. Nie mam z wami wszystkimi kontaktu i pewnie osobiście uda mi się podziekowąć tylko Zosi, ale jak czytacie tego Bloga to naprawde wielkie dzięki i duże High Five. Mam nadzieję, że Outlook dał radę!

Doszedł mój aparat Cannon Powershot a95, używany i za jedyna 100 Australijskich bucksów.

Czytam co tam w Polsce i ciesze się, że wychodzą afery z PO co było oczywiście do przewidzenia. Teraz Polacy jeżeli nie chcą się cofać i głosować na PiS, a PO ich rozczarowało jako alternatywę mają UPR które może wreszcie wejdzie do Sejmu. Obawiam się tylko postkomunistów z SLD i podobnych. No, ale podobno teraz dużo młodych i wykształconych ludzi w Polsce.... wierze w was!

sobota, 10 października 2009

No more holidays

Były wakacje i się skończyły. Pierwszy tydzień przepracowałem w full time, a drugi w part time, ale zaliczyłem kilka fajnych tripów w tym dwa razy byłem na plaży. Raz podczas pobytu w parku na barbecue z kolegami z klasy zobaczyliśmy żołwia, który wyszedł z jeziora, wykopał dołek, złożył jajka i wrócił do wody... So crazy. Wszystko to w parku w środku miasta, około 1km od centrum!

W czwartek zrobiliśmy z kuzynem Wesleyem cruise po najlepszych plażach w Perth i okolicach, a potem oblewaliśmy zakończenie Uniwersytetu przez jego przyjaciela Banziego.

We wtorek pierwszy raz śmigam na siatkówkę, tzn. będę sędziował mecze. Minus jest taki że z domu dojazd tam zajmuje mi 1,5h. Plusem jest, że mogę tam pracować i że płatne w cale nie najgorzej. Zaczyna się więc niezły kocioł bo sama praca w Dome+Szkoła pochłaniała mi dużo czasu, a teraz jeszcze mi dojdzie to. No, ale cóż all is money!

Zbliża się lato, w przyszłym tygodniu będzie już około 28C! Hip hip hurrrrra! Szkoda, że doba ma tylko 24h!

poniedziałek, 5 października 2009

Once upon a time in Nazi occupied France...


Kilka dobrych dni temu byłem na Inglorious Basterds, a po Polsku "Bękartach Wojny" Quentina Tarantino. Jak to mówi mój kuzyn Wesley który był tydzień w Polsce: spoko!

Polecam!

W tym tygodniu więcej luzu praca dopiero od piątku, jutro mimo tego, że wciąż jest dopiero około 23 stopni to uderzam na plaże. Tęsknie za gramofonami ahhhhhhhh, serato leży na kanapie i się tylko uśmiecha. Dziś chyba będzie nocka z Wii.

Mój aparat wczoraj został wysłany, możliwe więc że za 2-3 dni będzie już cyku cyku.

W Polsce afera chlebowa, a tu Chiny podpisały z Australią kilkuletni kontrakt na zakup surowców mineralnych opiewający na kilkadziesiąet miliardów. Tak to się kręci. Wczoraj czytałem że Słowacja jakiś czas temu radykalnie obniżyła podatki w tym dość sporo CIT i VAT(bodajże?)i generalnie wdrożyła podatek liniowy. Oczywiście o dziwo wpływy do budżetu mimo obniżenia podatków były większe. Jest to jakiś dobry sygnał. Pewnie gdyby nie wprowadzili Euro to kryzysu w ogóle by tam nie było. Jest to o tyle fajne, że może pójdą za ciosem i zamiast do Norwegii będzie można jechać do naszych południowych braci. Kto wie?

piątek, 2 października 2009

ParkLife - zdjęcia


Więcej zdjęć znajdziecie TU.

Po Parklife'ie powrót do rzeczywistości i pracy w DOME, ale nie tylko! W Środę były 60te urodziny George'a. Był tort, prezenty i kolacja. Prezenty całkiem fajne bo George od Diana dostał konsole Wii więc teraz nocami zakradam się do salonu i sobie boxuję albo jeżdzę na nartach. Dobra żona...
Ponadto wieczorem wybraliśmy się do Restauracji. Jakiś czas temu mój wujek wygrał do 150AU$ bon do wykorzystania w ów restauracji bo generalnie nie chodzą do tak eskluzywnych miejsc. W ramach urodzin zjadłem sobie Tygrysie Krewetki i Małże z Ryżem za jedyne 50AU$. Mniam!

W czwartek korzystając z wolnego dnia w pracy wybrałem się na Royal Show. Jest to Event który trwa cały tydzień i można tam zobaczyć prawie wszystko. Poczynając od wystaw koni, kurczaków, owiec, psów kotów do ceremoni strzyżenia owiec, dojenia krów itd. Ale nie tylko, oprócz tego były pokazy Iluzjonisty oraz Hipnotyzera. Miałem to szczęście, że jako jeden z 20osobwej grupy ochotników wbiłem na scenę, aby dać się zahipnotyzować. Najpierw 5 osób zostało wyeliminowanych jako trudne do zahipnotyzowania. Byłem już w tym momencie mega podekscytowany że zaraz będę poddany hipnozie, ale niestety! Kolejne kilka osób w tym ja musiało wrócić na miejsce. Wydaje mi się że byłem już w pierwszej fazie hipnozy bo potem cały dzień byłem strasznie senny i nieprzytomny, ale cóż! Może jeszcze kiedyś się załapie, Brakowało nie wiele. Hipnotyzer mówił, że da się zahipnotyzować każdego, ale niestety nie mamy na to czasu i wezmą udział tylko te osoby z którymi będzie najszybciej. W każdym razie ja i tak sądzę, że to mój genialny umysł jest na tyle genialny, że nie poddaje się jakiejś tam hipnozie, phi!
Kontynując opowieści o Royal Show, było to skupisko kilkudziesięciu tysięcy ludzi. Oprócz wyżej wymienionych atrakcji było wesołe miasteczko w stylu 'stare ale hula', zupełnie takie jak w Polsce tylę że na prawdę duże. Do tego sklepy, sklepy, sklepy, przejazdy wielbłądem, kramy itd. Na prawdę WSZYSTKO.

Zakupiłem w tym tygodniu kamerkę na ebayu, dlatego od przyszłego tygodnia pewnie będę bombardował zdjęciami.

Wreszcie zaczęło robić się ciepłó. W przyszłym tygodniu 26 stopni, więc nie ma to tam to! Czuję, że w tym miesiące nastąpi inauguracją sezonu serfingowego!