środa, 2 września 2009

Jadłem paste, ale dalej się uczę

Właśnie wróciłem z "Pasta evening" na którym byłym u koleżanki z pracy. Poznałem jej chłopaka z Zimbabwe i jego przyjaciela. Jadłem lody, hot doga, słuchałem RnB (fuuuuu) i grałem w karty. W każdym razie zgadałem się z czarnymi braćmi, że jak będzie Liga mistrzów to uderzam z nimi dokasyna bo tam można wszystko zobaczyć na dużym ekranie. Ogólnie chłopaki mają zarobionych rodziców inżynierów, managerów, których sytuacja polityczna zmusiła do opuszczenia kraju, a ich dzieci studiują sobie na Murdoch University i płaca 18-20tys. dolarów za semestr(pół roku). Zimbabweńscy koledzy nie pracują, a zapytani przeze mnie co robią w wolnym czasie powiedzieli, że nic… trochę grają w piłkę (soccer!!!), nie serfują bo jak mi wytłumaczyli woda jest twarda jak asfalt jak się na nią spada.... ;D. Jeden szuka pracy, rozniósł 5 CV i czeka (ja rozniosłem około 150 :D).


Co mnie ostatnio zabolało - myślałem że Australijczycy płacą takie same pieniądze za studia czy college jak studenci z zagranicy, ale że mogą korzystać z pożyczek od rządu które potem spłacają. Byłem w błędzie, Franz który ma Australijski paszport za TAFE (college do którego uczęszczam) płaci 300 dolarów za semestr (ja płace 5tys. dolarów za semestr), a za studia Australijczycy płaca 2500AU$ za semestr( dla International student 20 000AU$). Do tego oczywiście mogą brać pożyczki od rządu tzn. spłacać naukę w ratach po studiach. Minus jest taki, że na uniwersytet Australijczykom ciężko jest się dostać, bo przysługuje im mało miejsc. Więcej biorą obcokrajowców bo skoro płacą 10x więcej zawsze znajdą się dla nich miejsca, więc international nie mają problemu z dostaniem się, co najwyżej nie zaliczą roku i zapłacą jeszcze raz. Cena jest cholernie wysoka, ale ludzie sprzedają dobytki całego życia bo przy obecnym systemie wizowym praktycznie jedyną drogą aby się tu dostać jest nauka za która trzeba płacić. Mały procent ludzi (licząc rodzimych obywateli) ma tutaj wyższe wykształcenie, raczej liczy się doświadczenie - zwłaszcza jeżeli chodzi o jakieś zarządzanie itd. Prawie nikt nie robi magistra(najwyżej po 30stce), mój wujek w ogóle tego nie rozumie mówi mi że tu każdy 3 lata studiuje i nie pojmuje po co w Polsce ludzie uczą się aż po 5 lat że ktoś musi im za to potem dużo zapłacić skoro chcą tyle życia poświęcić....

2 komentarze:

  1. życie...poprostu życie...zawsze chodzi o kase :-/ (M&S)

    OdpowiedzUsuń
  2. bananowa mlodzierz z zimbabwe hehe a tam pieniadze woza ciezarowkami jak po chleb jada do sklepu albo po banany

    OdpowiedzUsuń