poniedziałek, 28 września 2009

Jest moc!




Wczoraj się pracowało i dziś również. Mimo, że 90% czasu na Parklife music festival było pracą to była zabawa. Pracowałem na barze, najpierw jako kasjer, a potem przez ostatnią godzinę robiłem driny. Nie zapłaciłbym za drinka zrobionego przez siebie nawet pół dolara :D. Totalna masówka, zresztą moja praca na kasie też była przezabawna.
Pracowałem z Joddym z kolegą z klasy. Ja kasa, on przynosiciel drinków. Dla mnie lepiej bo nie trzeba biegać, dla niego lepiej bo... no dla niego gorzej ale się cieszył. Obok nas inny bajeczny duet z gościem na jakimś speedzie, który poruszał się z prędkością światła. Te oczy nie mogły kłamać! Co chwilę chłopaczyna sączył redbulla z wódką. Co tam, że niby zabronione :).
W pewnym momencie tłum festiwalowy zrobił zmowę i zrobili szturm na backstage, czyli zaszli bar od tyłu, jakieś 20-30 osób i chcieli rozkradać alkohole za darmo. W sumie raczej dla zabawy niż zdobycia czegoś, a sparaliżowana ochrona wyglądała naprawdę świetnie.
Ogólnie wszyscy zarobieni i muszę przyznać że w jednym miejscu nie widziałem jeszcze tylu ładnych i dobrze ubranych ludzi. Nie ma jakiejś łysej patologi w nike schock'sach itd. a na festiwal muzyki elektronicznej w Polsce taka publiczność wpadła by pewnie chętnie.
Co 2 facet jest tu przypakowany, szcześciopaczek na brzuchu, blond włoski, nie ma to tamto! Co 5ty ma tatuaż w widocznym miejscu. Było to wręcz niesamowite, że wszyscy dookoła byli wytatuowani...
Joodie mój schoolmate zerwał z dziewczyną i się chłopak brał za podryw. Rozdawał darmowe drinki i w ogóle szalał.
Po pracy szybki sprint pod scenę na której właśnie koncert zaczynał A-trak. Joddie mimo że go nie znał to pod sceną walczył razem ze mną i przebiliśmy się na sam przód. Tam me oczy ujrzały gościa na wózku, bez koszulki jak większość, z sześciopaczkiem i... umięśnionymi nogami :D. Albo paraliż nastąpił niedawno albo był to joke. Nie wiem, nie poznałem prawdy! Na owym inwalidzie tańczyły dwie dziewczyny - jedna na tylnym oparciu, a druga przed nim wymachując pupą dokładnie na poziomie oczu delikwenta.
A-trak dał radę, byłem w niebie. Fajnie czasem zobaczyć kogoś z plakatu w pokoju lub kogoś kogo od kilku lat się ogląda tylko na youtubie. Australijczycy to strasznie zabawni i otwarci ludzie. Połowę czasu na kasie przegadałem z kupującymi naćpanymi lub pijanymi nastolatkami i nie tylko. Jak będę miał więcej zdjęć to dam link do photobucket'a. Na razie tylko troszkę.




Z Joddiem, z którym na codzień chodzę do szkoły i z którym miałem okazję pracować tego wieczoru.




Z jednym z wielu blond chłoptasków, który chciał sobie ze mną zrobić zdjęcie.

czwartek, 24 września 2009

Poranek o 13


Uhhhh wiem, opuściłem się z pisaniem i od ostatniego posta minął dokładnie tydzień. Przepraszam i serdecznie żałuję, postanawiam się poprawić!

Wczoraj z Antonio moim Hiszpańskim przyjacielem wybraliśmy się na konsumpcje alkoholu.
Antonio ma 28 lat, jest bardzo wylajtowanym człowiekiem, niczym się nie przejmuje, wiecznie uśmiechnięty i jest zawsze pełen optymizmu. Nie wiem czy to Hiszpańska mentalność czy po prostu Antonio. BuenosNacho wraca w grudniu do Barcelony gdzie jest prawnikiem. Jak mówi przyjechał do Perth podszkolić Angielski, a potem wyszło tak, że znalazł tu kobitkę i chciał zostać dłużej no i zapisał się na księgowość. Gardzi i serdecznie nienawidzi tego kursu, ale zdaję się tym zbytnio nie przejmować. Antonio pracuje na zmywaku we włoskiej restauracji, a do tego wynajmuje dom innym ludziom na czym kroi ciężki hajs, ale jak mówi musiał się trochę namęczyć i mieć referencje żeby to zrobić. Tak czy owak, mądry chłopak!

Wracając do opisywania wczorajszego wyjścia, poszliśmy po szkole do Mustang Baru, a wcześniej zaopatrzyliśmy się w 4l wina. Wino po jakimś czasie się skończyło, w czym pomogli nam Koreańczycy którzy się dosiedli. Południowi oczywiście bo z komunistami bym się nie napił. Następnie Koreańczycy stawiali nam piwka i tak to się skończyło że dziś mój żołądek jest na wczasach i spałem do 14. Oprócz tego miałem jeszcze ciekawy powrót do domu który trwał 6 godzin i skończył się o 7 rano. Ole!

W niedziele PARKLIFE Music Festival. Pracuję 6h, od 3-21. Co najlepsze A-Trak gra od 8.55 więc jaram się niesamowicie bo zobaczę jego koncert, a wiem że w Polsce pewnie by do tego szybko nie doszło i musiałbym się zadowolić plakatem nad łóżkiem. Do tego tym sposobem nie wydaje 120AU$ na bilet, a zobaczę to na czym najbardziej mi zależało. Mam szczęście, ten jeden raz ou jeeea! Swoją drogą zastanawiam się co A-Trak będzie grał, może jako Staff wbiję na backstage i pogadam z nim o turntablismie i kobietach. Już możecie mi zazdrościć :).

czwartek, 17 września 2009

Funcica!

Dziś się nie działo się wiele o czym mógłbym napisać, a takie dni zmuszają do refleksji nad życiem i do przeglądu prasy.

Na onecie ciekawy artykuł o nowej chorobie zwanej "Funcica".
Absolutnym rekordzistą wśród chorych na funcicę stał się jednak pewien Polak, któremu udało się przeżywać w Londynie tydzień za ok. 3 funty. Tak, mowa o trzech funtach! Mężczyzna mający w Polsce własny dom, mąż i ojciec rodziny, przyjechał na Wyspy zarobić jako budowlaniec. Pracę znalazł przy generalnym remoncie pewnego domu w jednej z bogatszych dzielnic Londynu. Sypiał w nieogrzewanym garażu remontowanego obiektu, nie płacił więc za mieszkanie. Musiał jednak jeść, ale tu z pomocą przyszła mu firma Uncle Ben’s produkująca pomidorowe sosy do spaghetti. Gęste. Nasz bohater kupował je po promocyjnej cenie w lokalnym supermarkecie i zużywał dwa słoiki na tydzień, rozpuszczając ich zawartość w wodzie i robiąc z nich coś na kształt zupy pomidorowej.

Mimo, że funciny zdecydowanie nie mam to niekiedy odczuwam na sobie chęć zaoszczędzenia pieniędzy. Oczywiście nie do takiego stopnia jak "pewien polak", ale kto wie czym to się skończy. Generalnie zawsze mam cel na co chce wydać pieniądze, nigdy nie zbierałem ich tylko po to żeby je mieć schowane pod łóżkiem w puszce na ciasteczka. Pamiętam, że pieniądze z komunii miałem wpłacone na konto w banku i po pierwszej wizycie Australijskiej rodziny, mówiłem wszystkim że to na bilet. No i szła taka bajera dobre kilka lat no i bęc, jestem - 9 Spyglass Circle, Canning Vale. Wtedy sam w to nie wierzyłem, był nawet kryzys, że chciałem wypłacić i wydać. Teraz za to mogę powiedzieć: a nie mówiłem?!

W mojej części Australii dalej 19C, a w telewizji mówi się, że to najdłuższa i najbardziej deszczowa zima od co najmniej stu lat. Plaża czeka i marznie!

Australijczycy to naziści, ale też bym nim byl gdybym byl obywatelem tego kraju. Niestety nie jestem i muszę przeklinać za każdym razem jak myślę o tym, że rząd mnie rżnie na kasę na każdym kroku. Myślałem ostatnio nad tym, dlaczego Ci obywatele którzy nie są zadowoleni z pobytu tutaj nie mogą mieć możliwości sprzedaży swojego obywatelstwa? Np. dajmy takiego aborygena co żebrze o papierosa na ulicy i wącha benzynę(because I got high), dlaczego nie można by mu pozwolić na sprzedanie swojego obywatelstwa? Niech kosztuje 20 tys. dolarów i jest gitara. Aborygen może sobie leżeć na ławce w Europie środkowej,a nawet niech to będzie na Prądniku czerwonym żeby miał do kina i parku wodnego blisko. I co? - Bez specjalnych wysiłków on zarobi pieniądze, a ktoś kupi sobie lepszą przyszłość. Rząd mógłby to opodatkować i pozbyłby się z kraju nierobów i hatersów. Piękne. Głupie. To przez frustracje!

Link do całego artykułu na onecie, znajdziecie tu.

wtorek, 15 września 2009

Funny People

Dziś z okazji uprzyjemniania życia Georgowi i Diana'ie(swoją drogą nie wiem jak pisze się jej imie....) za goszczenie mnie w domu z basenem i drzewem cytrynowym w ogródku za niewielką opłatę, wybrałem się z nimi do kina. Jako, że to ja chciałem sprawić im przyjemność nie sugerowałem jaki film chciałbym zobaczyć, a nie ukrywam że miałem chrapkę na nowego Tarantino. Po małym riserchu' wybraliśmy się na film "funny people" z A. Sandlerem w roli głównej. Byłem do tego dość pesymistycznie nastawiony bo w gazecie film nie zbierał zbyt pochlebnych recenzji. Mimo tego iż film opisywany był jako komedia to raczej zaliczył bym go jako komedio dramat i przyznać muszę, że wkręciłem się nieziemsko. Może nie czuję się tak tragicznie jak po obejrzeniu "Wrestlera" z M. Rourke, ale jest mi przykro. Film zrobił wrażenie na widzu, dlatego polecam obejrzeć! Film opowiada o losach ciężko chorego aktora komediowego, który jest już raczej u schyłku kariery i przygotowywuje się na śmierć. Zaczyna wracać do korzeni, spotykać się z rodziną, promuję młodego chłopaczka który staje się jego przyjacielem. Film trwa około 2,5 godziny, są dwa różne wątki. Warto zwrócić na uwagę w jakich T shirtach chodzą aktorzy bo w każdej scenie są ubrani inaczej. Łezka w oku kręci się na zmianę z uśmiechem na ustach. Polecam!
Osobiście po filmie odczuwam coś w stylu - "Jacku życie przelatuje Ci przez palce". W gruncie rzeczy odczuwałem to już w Polsce i m.i. dlatego przyjechałem tutaj żeby to zmienić. Niby jest lepiej, ale jeden pokonany schodek w odniesieniu do kilkuset pięter nademną to mało napawająca optymizmem sprawa.

Niebo dziś jest czerwone, pierwszy raz. Nie wiem czy to koniec świata czy znak że nadchodzi lato, a może jeszcze zupełnie coś innego. Gdybyśmy byli w świecie Tolkiena powiedziałbym jak bodajże Legolas, że "zgineło wielu ludzi". W sumie dalej mogę to powiedzieć, ale nie powiem bo bez śródziemia to nie to samo. Gdybym miał aparat zrobił bym zdjęcie, ale może juz w piątek coś kupie bo mimo że się nie przelewa to być w Australii i nie mieć aparatu to tak jak pojechać na wakacje bez kapięlówek lub polecieć na jamajkę i nie zapalić sami wiecie czego z tubylcami.

Guten nacht, aloha, Buenos nachos(dobrego nacho!) i buenos noches!

poniedziałek, 14 września 2009

Nikt nie lubi poniedziałków

Trzeba wstać rano, jak nie do pracy to do szkoły i nic poradzić nie można. W tym tygodniu mam zamiar iść do sklepu ala media markt i zakupić aparat co pozwoli mi zalać ten blog zdjęciami, a epikę ograniczyć do "dzień dobry".

W Pracy ostatnio afera na 100fajerek', zniknęły papierosy Pani kucharzowej, a zarazem prawej ręki szefa, która jest wysoko postawioną osobą w DOME(miejsce mej pracy o czym wszyscy wiecie bo czytacie oczywiście bloga na bieżąco). I się zaczęły przesłuchania, jak było wiadomo papierosy zostały pozostawione na zapleczu i tam widziano i korzystano z nich po raz ostatni. Przesłuchanie nie przyniosło efektów, dwie osoby które były podejrzane z racji tego że palą nie przyznawały się do winy. Całe szczęścię wszystko zostało uwiecznione na kamerach i Pani kucharz zobaczyła, że papierosy zawinął jej nie kto inny jak gej Kevin. I zaczęły się przeprosiny, prośby o wybaczenie itd. spoczęło na niczym tzn. - zapewne wewnętrzny uraz u osoby okradzionej pozostał tak jak i bycie frajerem u tego co uradł. Nigdy nie popierałem żadnego typu złodziejstwa które wykraczałoby poza kradzież długopisów w liceum...

W Australii, a dokładniej w Perth w stanie Western Australia dalej brzydko. Jak nie pada to leje, jak nie leje to pada, a jak nie pada lub leje to pochmurnie i tak w kółko, a podobno George rok temu pod koniec września już pluskał się w basenie w ogródku. No i gdzie te czasy się pytam, no gdzie?

Po ciężkich dniach w szkole, nadszedł czas na odrobinę relaksu i do następnej "sesji" tańce hulanki swawole. Od 28mego 2 tyg wakacji, cziki cziki yeah!

Wracając do gej'a, nie jest on fajny. Nie jestem homofobem ani nic w tym stylu, ale tydzień temu w dzień ojca był ze swoim partnerem i jego rodzicami i miziali się przy nich po pleckach. Szczerze mówiąc to nawet nie rozpoznał bym w Kevinie odmiennej orientacji bo ani nie jest przystojny, ani dobrze ubrany, dobrego stylu w nim nie widać, dobrych perfum na nim nie czuć.

A deszczyk sobie robi pyku pyku. Dziś wstąpiłem sobie do sklepu City Beach, czyli największym sklepie dla serferów w Australii, tak dokładnie tego w którego outlet'cie będę miał okazje pracować w grudniu. Tak więc dziś nie odwiedziłem tego miejsca gdzie będę pracował, ale jeden sklep z serii i ja czyli osoba nieśmiała, zamknięta w sobie, uprzedzona do ludzi, posądzania o bycie niemową gadałem sobie z jakimiś ziomeczkiem' z obsługi. Chłopak szykuję się na 3letni trip po Europie i powiedział mi że może odwiedzi Polskę. Swoją droga zabawnie czyta się o swoim kraju w j. angielskim w zagranicznych gazetach albo witrynach internetowych. Ostatnio jest o nas głośno z okazji 70 lecia, nawet jakąś wypowiedź Towarzysza Bolka aka lecha wałęsy przytoczono w Australijskim dzienniku. Nie to żeby ktoś go tutaj znał.

Jeszcze żeby coś z życia napisać to dziś byłem w sklepie i kupiłem centymetr(measure tape), nożyczki i wkładki do moich czarnych butów(insolls) w których pracuje i od których moje stopy bliskie są amputacji. No, ale jak już pisałem nie narzekam tylko czekam na wynagrodzenie. Wiem, że czasy z whisky z kranu nadejdą bo skoro Flinstone'owie obchodzili Boże Narodzenie to wszystko jest możliwe.

Za miesiąc Boy 8Bit z Mad Decent. Jestem podniecony i trzęsą mi się ręcę.

niedziela, 13 września 2009

Nikt nie lubie chodzić do pracy

Ale każdy kocha wydawać pieniądze które zarobi. Jestem właśnie po 8,5 godzinnym shift'cie, do tego była to niedziela czyli delikatnie rzecz ujmując "śmigania" było dużo. Kolejny tydzień za mną i kolejny tydzień bliżej lata. W Polsce wakacje dobiegają końca i dobrze, co to niby młodzież ma innego do roboty niż się uczyć...

Miałem coś napisać o geju z pracy, aparacie itd. ale jestem zmęczony i musicie sobie to wyobrazić. Może jutro coś uskrobie, do pisania potrzebuję słońca bo inaczej fotosynteza we mnie nie zachodzi i mój mózg nie ma co jeść przez co biedak nie dożywiony i nie konstruuje. Jak to kiedyś pozwalałem sobie mówić: "synapsy mi się nie łączą".

Adios!

poniedziałek, 7 września 2009

Tiru tiru , piku piku



Dziś mam dobry humor. Wstałem o 10, posprzątałem, poćwiczyłem na siłowni, zjadłem kromke z Vegimite i masłem orzechowym. Swoją drogą uzależniłem się od vegamite. Oryginalna wersja jest nie dobra i w ogóle mi nie smakuje, nawet nie mogę jej powąchać zaś nowa która jest more cheesy' smakuje jak serki topione czyli to co jadłem na okrągło w Polsce a tu tego nie mam. Na pewno przywiozę trochę słoiczków do Krakowa i będę wcinał na gastro.

Rano pogadałem też z Jarkiem z Sydney który jest mr. Help with Visa. Dobrzy ludzie są na świecie(I to Polacy!)

Co do Polaków w niedzielę widziałem się z jednym ale biedaczysko zagubione w życiu. Chłopak 29 lat, po studiach podyplomowych(Stosunki międzynarodowe i integracja europejska) przyjechał do Australii żeby podszkolić angielski bo jest na poziomie intermediate. Narzekał, że nie mógł w Polsce znaleźć dobrej pracy.
Po pierwsze primo, jak studiując takie kierunki można mieć Angielski na poziomie intermediate, jak to możliwe? Czego uczyli go na studiach i czego w liceum?
Po drugie primo chce tu zostać i robić dwu letni kurs kucharza na TAFE. Co jak co ale po studiach podyplomowych zostać kucharzem, to tak słabo. To samo może robić pierwszy lepszy 19 latek.
Po trzecie jest tu 5 miesięcy i nie pracował bo jak mi mówił robił kurs angielskiego i był za bardzo zmęczony żeby pracować. Niewiarygodne, niesamowite.
Tragedia!

Słucham sobie nowej płytki Zombiego, ale chyba za dużo piku piku. Pewnie przesłucham ją jeszcze kilka razy i uznam za najlepszą na świecie. Życie.
Cierpię tutaj z powodu tych ograniczonych transferów i od przygody z rachunkiem na 800AU$ boję się ściągać( mimo tego, że teraz nie korzystam z internetu wujka tylko z jakiejś otwartej sieci. Podejrzewam że jest to darmowy internet z MacDonalda który jest umiejscowiony 15 minut stąd, albo jakiegoś nieogarniętego sąsiada który nie założył hasła). Ta sytuacja strasznie mnie ogranicza, nie dość że słucham mało nowych rzeczy to nie mogę ściągnąć 5 sezonu "Weeds". Pewnie się złamie, przemogę strach i zacznę ściągać, może MacDonald mnie nie zaskarży.

Przypomniałem sobie właśnie sytuację jak kiedyś z Tomaszem byliśmy strasznie, ale to strasznie głodni i o 1 w nocy zrobiliśmy sobie trip na piechotę odemnie z domu do MacDonalda na Bora Komorowskiego. Przez całą drogę kopaliśmy styropian udając że to piłka. W Każdym razie zrobiliśmy królewskie zakupy w skład których wchodziła m.i. Tortilla. Podczas konsumpcji poczułem jednak coś twardego i od razu wiedziałem że nie jest to "lekko za bardzo" przypieczony naleśniczek czy kurczaczek. Okazało się że była to noga jakiejś zabawki z Happy Meala. Zwróciłem nogę do kasy, w bonusie dostałem nową Tortille gratis. Szkoda, że nie jestem prawnikiem to ukruszyłbym sobie zęba i pewnie nie dość że MacDonald sponsorowałby mojego dentystę przez następne 10 lat to jadłbym w nim za darmo do końca życia. Człowiek młody to i głupi co poradzić!

Zaraz trzeba walczyć z dziennikami itd. bo jutro sprawdzian. Staram się trzymać zasady Chwalby, że nie ma się co spinać. Takie m.i było moje postanowienie przed przyjazdem do Australii - zero stresu, zero spinania przyszłością, sprawdzianami i innymi pierdołami. Co ma być to będzię!

Podczas spożywania lanczu(chicken soup!) czytałem sobie gazetę z której dowiedziałem się że pewien 15 latek zginął podczas "wojny na jedzenie" na szkolnej stołówce. Przywalił głową w stół i na następny dzień zmarł w szpitalu. Szkoda chłopaka, szkoda jedzenia które się zmarnowało podczas wojny. Zawsze myślałem, że takie rzeczy to tylko na filmach, a tu proszę nawet życie stracić można!

Tak piszę tego Bloga i łudzę się, że nauczę się pisać i władać poprawną polszczyzną. Ponadto zawsze jest możliwe, że kiedyś ktoś to wyda, albo że ktoś dzięki czytaniu bloga nie wpadnie w depresje i nie popełni samobójstwa czyli uratuje komuś życie. Może będę sławnym pisarzem jak Orłoś i napisze własne "tajemnicze przygody" dla moich dzieci i następne sezony Californication będą na podstawie mojego życia. Wtedy będę zaczynał dzień od szklanki whisky z lodem i papierosa, kupie porsche i nie wiem co jeszcze.
Chyba jednak żadna z tych rzeczy nie jest realna, a zaczynać dzień od papierosa i whisky z lodem może każdy, ale co z tego jak do pracy będzie się śmigać na rowerze?

sobota, 5 września 2009

Ale z Ciebie aparat.


Zastanawiam się nad kupnem aparatu, może ktoś może mi coś doradzić? Podejrzewam że będę chciał coś kupić second hand automat 5mln pix. za 100AU$ ale jeżeli macie jakieś argumenty które mnie od tego odwiodą to z przyjemnością ich wysłucham.

Jest zimno, strasznie zimno. Non stop pada, niby był pierwszy dzień wiosny kilka dni temu, a mimo to pogodowy dramat trwa dalej. Za 3 tyg wakacje i półmetek semestru w szkole i 2 tygodnie wolnego. Ah, pewnie je przepracuje, jak na razie odkładam PLNy na wakacje i dalszą edukację. Piwa nie pije, papierosów nie palę, narkotyków nie biorę, w kasynie nie gram. Bo drogo...
i w sumie wole zobaczyć za te pieniądze rafę koralową albo diabła tasmańskiego. No i Timona i Pumbe z tym że to chyba nie te rejony, ale może oni też jeżdżą gdzieś na wakacje.

Póki co tylko liczby, liczby, liczby, tym mnie karmią.
W Pracy się ustawiłem, jak nie pracuję w niedziele to naprawdę męczarni nie ma, a są za to darmowe cappucino, czekolady z lodami, mrożone kawy, ciastka na dowidzenia. Ubolewam tylko nad tym, że muszę dymać na rowerze bo z busami słabo. Rower za 40AU$ źle się prowadzi i boję się, że się złamie rama czy coś, a o zmienianiu przerzutek mogę zapomnieć(co przy Australijskiej powierzchni bywa męczące, niekiedy muszę pchać rower!!!!). Z drugiej strony jak np. pada deszcz a ja wracam o 22.30 z pracy, ludzie się patrzą na mnie jak na idiotę, po drodzę oglądam samochody z felgami wartymi więcej niż moje życie albo imprezy w ogródkach i jestem mega zirytowany całą zaistniałą sytuacją to tak sobie myślę, że kiedyś ktoś tam kto się nami bawi i przesuwa nas po planszy jak figurki warhammera albo inne żołnierzyki mi to kiedyś zwróci i nie robię tego na darmo. Mam tylko nadzieję, że nie będzie to na starość na łożu śmierci kiedy będę karmiony dożylnie musem jabłkowym bo na co mi to wtedy.... Ale co poradzić! Może umrę jak wszystkie gwiazdy rocka w wieku 27 lat. Może będzie koniec świata w 2012, a ja przecież nie wykupiłem miejsca w schronie w afryce budowanego przez jakiegoś milionera. Któż to wie. Może to ja zgarnę następną wielką kumulacje dużego lotka i osiądę na stałe na hawajach, albo na Kubie gdzie obalę dyktaturę braci Castro i wprowadzę prokapitalistyczną dyktaturę Jacka D niczym Pinochet. Możliwe też że mój głos przejdzie kolejną mutacje i zrobię między narodową karierę muzyczną, założę Just Us, albo Wall Street Boys i zacznę brać sterydy żeby móc dawać koncerty w samej skarpetce na Sami-Wiecie-Czym jak Red Hot Chilli Peppers. Na koniec i tak się zamrożę żeby zobaczyć czy za 100 lat będziemy mieszkać w kosmosie i latać w samolocikach jak na Jetsonach.

Tymczasem wracam do moich dzienników...

środa, 2 września 2009

Jadłem paste, ale dalej się uczę

Właśnie wróciłem z "Pasta evening" na którym byłym u koleżanki z pracy. Poznałem jej chłopaka z Zimbabwe i jego przyjaciela. Jadłem lody, hot doga, słuchałem RnB (fuuuuu) i grałem w karty. W każdym razie zgadałem się z czarnymi braćmi, że jak będzie Liga mistrzów to uderzam z nimi dokasyna bo tam można wszystko zobaczyć na dużym ekranie. Ogólnie chłopaki mają zarobionych rodziców inżynierów, managerów, których sytuacja polityczna zmusiła do opuszczenia kraju, a ich dzieci studiują sobie na Murdoch University i płaca 18-20tys. dolarów za semestr(pół roku). Zimbabweńscy koledzy nie pracują, a zapytani przeze mnie co robią w wolnym czasie powiedzieli, że nic… trochę grają w piłkę (soccer!!!), nie serfują bo jak mi wytłumaczyli woda jest twarda jak asfalt jak się na nią spada.... ;D. Jeden szuka pracy, rozniósł 5 CV i czeka (ja rozniosłem około 150 :D).


Co mnie ostatnio zabolało - myślałem że Australijczycy płacą takie same pieniądze za studia czy college jak studenci z zagranicy, ale że mogą korzystać z pożyczek od rządu które potem spłacają. Byłem w błędzie, Franz który ma Australijski paszport za TAFE (college do którego uczęszczam) płaci 300 dolarów za semestr (ja płace 5tys. dolarów za semestr), a za studia Australijczycy płaca 2500AU$ za semestr( dla International student 20 000AU$). Do tego oczywiście mogą brać pożyczki od rządu tzn. spłacać naukę w ratach po studiach. Minus jest taki, że na uniwersytet Australijczykom ciężko jest się dostać, bo przysługuje im mało miejsc. Więcej biorą obcokrajowców bo skoro płacą 10x więcej zawsze znajdą się dla nich miejsca, więc international nie mają problemu z dostaniem się, co najwyżej nie zaliczą roku i zapłacą jeszcze raz. Cena jest cholernie wysoka, ale ludzie sprzedają dobytki całego życia bo przy obecnym systemie wizowym praktycznie jedyną drogą aby się tu dostać jest nauka za która trzeba płacić. Mały procent ludzi (licząc rodzimych obywateli) ma tutaj wyższe wykształcenie, raczej liczy się doświadczenie - zwłaszcza jeżeli chodzi o jakieś zarządzanie itd. Prawie nikt nie robi magistra(najwyżej po 30stce), mój wujek w ogóle tego nie rozumie mówi mi że tu każdy 3 lata studiuje i nie pojmuje po co w Polsce ludzie uczą się aż po 5 lat że ktoś musi im za to potem dużo zapłacić skoro chcą tyle życia poświęcić....