wtorek, 22 grudnia 2009

10/12


Jakoś dotarłem. Irytuje mnie drożyzna. Lotnisko było na wyspie z 4 lub 5cio gwiazdkowymi hotelami i żeby dostać się do Airlie Beach lub gdziekolwiek indziej gdzie na plaży nie leży burżuazja a z kranu leci whisky z colą lub lodem czy z colą i lodem trzeba zapłacić 50AU$ dolarów za 20 minutowy rejs stateczkiem do portu na Whitsunday. Mimo to widoki jak w raju, żółty piasek, błękitna woda, zielone wyspy.

Teraz siedzę sobie nad morzem przy stolikach na grilla. O czym chyba nie wspominałem w Australii przy większych plażach, hostelach, parkach są one darmowe. Po prostu wciskasz guzik i się grzeje, po 5 minutach można wrzucać na ruszt jedzonko. Czasem, z czym jeszcze się nie spotkałem trzeba uiścić opłatę w wysokości 1 do 2 dolarów. Z tego właśnie powodu wszyscy tu wieczorami idą zjeść kolacje na grillu, a Australia jest sławna z powodu swoich BBQ. Ponadto prawdą jest, że Australijczycy nie mają jakiś rodzimych potraw jak bigos, pierogi, kiszone ogórki czy schabowy z kapustą dlatego w pewien sposób zastępują im to wykwintne pomysły na ruszt i wygrywanie co roku mistrzostw świata w grillowaniu czy coś :).

Dziś korzystając z nadmiaru wolnego czasu po przechadzałem się po okolicy, wylegiwałem obok laguny i poszedłem do supermarketu zwiedzając przy okazji okoliczny port. Zaopatrzyłem się w masło orzechowe i dżem na najbliższe dni wiec z głodu nie umrę.

W pokoju na kilka najbliższych nocy mam 4 Tajlandczyków, którzy są chamami i rozmawiają w mojej obecności po Tajlandzku. Daje mi to do myślenia i wiem, że już nigdy na siatkówce gdzie pracuje nie będę rozmawiał po Polsku z drugim Jackiem. Wracając do tematu współlokatorów to oprócz Azjatów mam też Anglika i Niemca z którymi praktycznie tylko się przywitałem.

Generalnie nie ma tu tylu atrakcji co w Cairns wiec za cel będę miał się przede wszystkim relaksować, może coś pouczyć i tym podobne. Jutro mam plan połazić po okolicznym parku narodowym, a w niedziele śmigam na 3 dniowy rejs w okół wszystkich 74 wysp na Whitsundays. Wiem, że to będzie hicior wakacji, po prostu czuję to w powietrzu. Tylko piwko relaks, a podemną rafa koralowa, żółwie, delfiny, rekiny, wieloryby, mała syrenka i Posejdon.

W Cairns było duszno i często pochmurnie, mimo to na ostatnim nurkowaniu aka snorkling spiekłem się jak raczek i teraz nie mogę patrzeć na słońce. Czuje jak skóra mi płonie. Cała Australijską zimę czekałem na lato, miałem dość chłodnych wieczorów i poranków, które terroryzowały mnie podczas sędziowania siatkówki. Teraz zaś doszedłem do wniosku, że starczy mi już tego lata...



Jacek w drodze do portu



Spacerkiem, spacerkiem się szło...



Airlie Beach, 50m od mojego hostelu.



Laguna. Ażeby wyrazić swe prostactwo muszę powiedzieć, że jaram się tym zdjęciem.

4 komentarze: