poniedziałek, 28 grudnia 2009
piątek, 25 grudnia 2009
Ziew
Objadłem się krewetek, opiłem piwa, nie wskoczyłem do basenu bo wolałem pograć w nintendo.
Doszedłem do wniosku, że moja niespodzianka już nie ma sensu bo nie jest niespodzianką.
Życie.
Tak więc żeby potem nie było i żeby każdy my nie wypominał, że wszyscy wiedzieli tylko on nie to w kwietniu, a praktycznie 17 maja będę duchem i ciałem obecny w Krakowie. Wcześniej też będę z tym że pochłonięty przygotowaniami do matury.
Piątka.
Ps. Relacje z podróży zacznę z powrotem przepisywać po świętach bo mam kłopoty z internetem i wrzucaniem zdjęć, a wiem że chodzi wam o zdjęcia, a nie o to co pisze ;).
Ps.2 Tak na dłużej
środa, 23 grudnia 2009
Wesolych Swiat

Pisze z biblioteki w centrum miasta wiec niestety zyczenia beda pozbawione polskich znakow. W kazdym razie zycze wszystkim wesolych swiat, duzo prezentow pod choinka i w okol niej(bo rzecz jasna skoro ma byc ich duzo to moga sie wszystkie pod nia nie zmiescic), a takze szczesliwego nowego roku i zebyscie wszyscy sobie odpoczeli, przytyli kilka kilo, pospiewali koledy i spelnili swieta w spokojnej rodzinnej atmosferze przy zapachu swiezo upieczonych pierniczkow tudziez innych ciasteczek.
W Australii nie obchodzi sie Wigili, jest tylko pierwszy dzien swiat, podczas ktorego jest wypasiony lunch. Planowana temperatura na jutro to 38 stopni. Generalnie nie ma duzo goracych potraw, ale indyczek juz sie smazy w piekarniku. Oprocz tego krewetki, salateczki itp. szczeze mowiac sam nie wiem co bedzie do jedzenia, przekonamy sie jutro!
Kontynujac o swietach, wczoraj bylem na swiateczniej imprezie z pracy. Wszystko odbylo sie w przytulnej restauracji w miescie. Caly wieczor pilem sobie japonskie piwka na koszt szefa, zeby na koniec zjesc sobie przepyszna kolacje poprzedzona jeszcze pyszniejszymi zakaskami. Nie wydalem ani dolara, a dzis do polodnia musialem leczyc kaca. Bylo naprawde fajnie, generalnie wszyscy sie upili, a rachunek zamknal sie w 3tys z kawalkiem. Musze zaznaczyc, ze malo kto robi takie imprezy dla pracownikow, szczerze mowiac to po moim malym wywiadzie srodowiska mialem duze szczescie posiadajac tak rozrzutnego szefa.
Tim bo tak ma na imie wlasciciel DOME jest mega lajtowym czlowiekiem. Nie widac po nim ze ma kilka restauracji, garstke nieruchomosci i jakies tam konniki w ogrodku. Jego zona pracowala kilka razy na kasie i nawet nie wiedzialem ze jest jego zona, a on sam jak jest duzy ruch to poleruje sztucce. Niezle jak na zarobionego goscia. Jest to poniekad Australijska mentalnosc, gdyz moj przyjaciel Joddie, ktory pracuje w markecie z warzywami mowi ze jego szef ktory jezdzi Ferrari i nosi Rolexa chce znac kazdego pracownika i z kazdym rozmawia od czasu do czasu i mimo ze ma kilkanascie sklepow to stara sie dla kazdego znalezc czas.


11/12
Dzisiejszy dzień był oficjalnym dniem spacerów po Parku Narodowym. Sam go zainicjowałem, a więc sam spacerowałem. Nie jestem obieżyświatem, ale dziś tropiki przeszedłem wzdłuż i wszerz. Czułem się jak w dżungli Amazońskiej mimo, że do miasteczka dzieliła mnie może godzinka, dwie piechotą.
Oko w oko stanąłem z wielką jaszczurką oraz z małym wężem którzy prześlizgnął się metr odemnie i co zmroziło mi krew w żyłach i rzuciło chwilową wątpliwość na spacerowanie samemu. Oprócz tego były spacerujące po lesie Indyki, które miałem już okazje widzieć wcześniej w Kurandzie. Nie wyobrażam sobie Polskiej kury biegającej po Tatrach.... a tu biedny indyk ma jeszcze do pokonania krokodyle, węże itd...
Podczas 7 godzin wędrowania z górki na górkę spotkałem może 5 ludzi. Jest to jedyne miejsce gdzie można spacerować w okolicy więc nie mam pojęcia co Ci ludzie robią ze swoim czasem. W Airlie Beach kąpać w morzu nie za bardzo się można bo wszędzie są mordercze meduzy więc wnioskuje, że wszyscy grzeją swe pupy nad Laguną, chleją wieczorami w knajpach i czekają na swój rejs.
Na kolacje standardowo masło orzechowe z dżemem. Mniam. Dziś na początku zwiedzania myślałem, że umrę z gorąca. Całe szczęście trasa co raz to bardziej przenosiła się do lasu, a wiec było nieco chłodniej. Czasem myślę, że jestem w Niemczech, Szwajcarii albo Austrii bo cały czas słyszysz niemiecki język... All is money. Widać kogo stać zwiedzać świat. Polaka niestety ani jednego nie spotkałem, ponadto każdy mi mówi, że ja jestem pierwszym którego ma okazję spotkać. No cóż gdybym nie miał tu rodziny to dalej bym siedział na Prądniku Czerwonym, a błękitną wodę widziałbym tylko w parku wodnym na przeciwko. :)
wtorek, 22 grudnia 2009
10/12
Jakoś dotarłem. Irytuje mnie drożyzna. Lotnisko było na wyspie z 4 lub 5cio gwiazdkowymi hotelami i żeby dostać się do Airlie Beach lub gdziekolwiek indziej gdzie na plaży nie leży burżuazja a z kranu leci whisky z colą lub lodem czy z colą i lodem trzeba zapłacić 50AU$ dolarów za 20 minutowy rejs stateczkiem do portu na Whitsunday. Mimo to widoki jak w raju, żółty piasek, błękitna woda, zielone wyspy.
Teraz siedzę sobie nad morzem przy stolikach na grilla. O czym chyba nie wspominałem w Australii przy większych plażach, hostelach, parkach są one darmowe. Po prostu wciskasz guzik i się grzeje, po 5 minutach można wrzucać na ruszt jedzonko. Czasem, z czym jeszcze się nie spotkałem trzeba uiścić opłatę w wysokości 1 do 2 dolarów. Z tego właśnie powodu wszyscy tu wieczorami idą zjeść kolacje na grillu, a Australia jest sławna z powodu swoich BBQ. Ponadto prawdą jest, że Australijczycy nie mają jakiś rodzimych potraw jak bigos, pierogi, kiszone ogórki czy schabowy z kapustą dlatego w pewien sposób zastępują im to wykwintne pomysły na ruszt i wygrywanie co roku mistrzostw świata w grillowaniu czy coś :).
Dziś korzystając z nadmiaru wolnego czasu po przechadzałem się po okolicy, wylegiwałem obok laguny i poszedłem do supermarketu zwiedzając przy okazji okoliczny port. Zaopatrzyłem się w masło orzechowe i dżem na najbliższe dni wiec z głodu nie umrę.
W pokoju na kilka najbliższych nocy mam 4 Tajlandczyków, którzy są chamami i rozmawiają w mojej obecności po Tajlandzku. Daje mi to do myślenia i wiem, że już nigdy na siatkówce gdzie pracuje nie będę rozmawiał po Polsku z drugim Jackiem. Wracając do tematu współlokatorów to oprócz Azjatów mam też Anglika i Niemca z którymi praktycznie tylko się przywitałem.
Generalnie nie ma tu tylu atrakcji co w Cairns wiec za cel będę miał się przede wszystkim relaksować, może coś pouczyć i tym podobne. Jutro mam plan połazić po okolicznym parku narodowym, a w niedziele śmigam na 3 dniowy rejs w okół wszystkich 74 wysp na Whitsundays. Wiem, że to będzie hicior wakacji, po prostu czuję to w powietrzu. Tylko piwko relaks, a podemną rafa koralowa, żółwie, delfiny, rekiny, wieloryby, mała syrenka i Posejdon.
W Cairns było duszno i często pochmurnie, mimo to na ostatnim nurkowaniu aka snorkling spiekłem się jak raczek i teraz nie mogę patrzeć na słońce. Czuje jak skóra mi płonie. Cała Australijską zimę czekałem na lato, miałem dość chłodnych wieczorów i poranków, które terroryzowały mnie podczas sędziowania siatkówki. Teraz zaś doszedłem do wniosku, że starczy mi już tego lata...
Jacek w drodze do portu
Spacerkiem, spacerkiem się szło...
Airlie Beach, 50m od mojego hostelu.
Laguna. Ażeby wyrazić swe prostactwo muszę powiedzieć, że jaram się tym zdjęciem.
poniedziałek, 21 grudnia 2009
09/12
Wczoraj w pociągu widoki były bajeczne, wodospady, góry, lasy... Było warto wydać te kilkadziesiąt dolarów!
Wczoraj po powrocie jak przystało po królewskiej wyprawie, udałem się na królewski posiłek tzn. kurczaka w miodzie z ryżem i pokrojoną świnką. Trafiłem na promocje bo było po 17stej i wszystkie fast foody w centrum handlowym niedaleko stacji były zamykane, dlatego więkoszość posiłków można było kupić na wynos o 1/3 taniej.
Późnym wieczorem wybrałem się z moimi kolegami z pokoju zrobić małego grilla. Do 3 Izraelczyków z mojego pokoju dołączyło kolejnych 3 żydków(oprócz tego tylko ja i Kanadyjczyk). Zabawne, że Izraelczycy potrafią się tak szybko ze sobą łączyć. Podobno poznają się po sandałach bo prawie każdy z nich ma jeden specyficzny rodzaj. Ponadto ich mentalność jest taka, że zawsze chcą się trzymać razem, pomagają sobie w znalezieniu pracy itp. jak to jeden z nich powiedział "Izraelczycy pod względem trzymania się razem są jak Rosjanie".
W momencie którym to piszę jestem juz w jachcie na wielką rafę, która znajduję się 15 km od brzegu. W Cains nie ma ładnej plaży, to co powinno nią być to bagienko z kamieniami. Z tego powodu w środku miasta koło morza jest wielki otwarty basen o nazwie "Laguna" otwarty dla wszystkich i o każdej porze. Mam to szczęście, że dzieli mnie tylko jakieś 40m pomiędzy Laguną a moim motelem. Z tego co się dowiedziałem to w QLD w każdym mieście którym nie ma ładnej plaży jest Laguna, ażeby ludzie mogli się schłodzić.
---
Właśnie relaksuję się na Lagunie po powrocie z rafy, która była jednym z najpiękniejszych doświadczeń w moim 20 letnim życiu. Takie rzeczy na prawdę istnieją nie tylko na National Geographic! Wierzcie lub nie!. Masa malutkich rybek, albo pojedynczych 1m okazów które pływają dookoła Ciebie i mają tysiąc pięćset sto dziewięćset kolorów więcej niż tęcza. Mimo to moim głównym celem było zobaczyć żółwia.... i pod koniec nurkowania kiedy już w desperacji pływałem w te i wewte, machałem płetwami jak szalony, przemieszczając się z prędkością Michaela Phelpsa... znalazłem! Ujrzałem mego żółwia dwie minuty przed zakończeniem nurkowania. Mimo, że było dość głęboko to przyjrzałem się nowemu koledze jak wcinał biedaczyna roślinki.
Jutro 5 rano bus na lotnisko i lecę na Hamilton Island. Whitsundays - najpiękniejsze miejsce na ziemi.... nadchodzę!
Laguna w Cairns
Jacek gotowy nurkować
Widok z pociągu
Wodospady muszą być
08/12
Dziś również dużo wrażeń. Byłem w miasteczku znajdującym się w środku lasu deszczowego do którego dostałem się kolejką górską. Sama podróż zajęła nieco ponad 30 minut.
Wolny czas w Kurandzie bo tak nazywała się ów mieścina, poświęciłem na zwiedzanie okolicznych lasów i zrobiłem wszystkie okoliczne spacerowe ścieżki, a także wybrałem się na wystawę motyli, której poświęcę słów kilka. Było to dla mnie coś niesamowitego bo w przeciwieństwie do wystaw jakie miałem okazję dotychczas zobaczyć tu motyle miały własny ogródek i latały sobie dookoła, siadały na koszule, czapki itd. Były one najwidoczniej przyzwyczajone do ludzi bo aparatem można było je praktycznie dotknąć. Karmione były sztucznym nektarem, ponieważ jak kochana Pani przewodnik powiedziała na wykarmienie tych kilku tysięcy motyli byłoby potrzebne nieco więcej niż kilkadziesiąt/kilkaset metrów kwadratowych. Ponadto oprócz podziwiania samych motyli można było podziwiać proces ich dojrzewania tzn. obserwować proces przemiany z małej glizdki w pięknego motylka. OH AH.
Obecnie czekam na odjazd zabytkowego pociągu którego trasa wiedzie przez wodospady, lasy, góry, doliny, rzeki, rzeki, doliny, góry... aż do miasteczka w którym mieszkam.
Jutro rano snorkling na wielkiej rafie, hu hu, zacieram ręce.
Motylki
Kuranda
Jeden z widoków w kolejce
Jeszcze jeden z widoczków w kolejczce
sobota, 19 grudnia 2009
07/12
Przyjazd o 4 rano, a na samolocie oczywiście zero snu. Jak się przebierałem w łazience to uciekł mi bus zabierający ludzi z lotniska, ale dzięki temu poznałem Kanadyjczyka i Izraelczyka, którzy poszli zakurzyć i pozwiedzać lotnisko.
Jestem już teraz w busie do lasu deszczowego o nazwie Daintree. Prawdziwego lasu deszczowego z krokodylami, lasem i deszczem. Kanadyjczyk i Izraelczyk poszli spać. Skumaliśmy się razem i mieszkamy w tym samym hostelu.
Pogoda jest nieciekawe, pada lekki deszcz i jest pochmurnie, a mimo to duchota sprawa ,że wydaję się jakby było z 40. Jutro kolejny las deszczowy do którego dostane się kolejką, a wrócę z niego retro pociągiem. Pojutrze planuje snorklingować na na wielkiej rafie. No cóż nie każdego stać na nurkowanie i nie każdy ma ukończone tysiąc pięćset kursów. Może w QLD zrobię ten najbardziej podstawowy certyfikat, zobaczymy co na to fundusze! Dziś roztrwoniłem 350 dolarów, gdyż zabookowałem sobie atrakcje na najbliższe 3 dni. To jest jeden z powodów dla którego można kochać pieniądze - tak szybko odchodzą!
Widziałem dziś krokodyle, kąpałem się w rzece w środki dżungli, a ponadto zepsułem kamerę która kupiłem z drugiej ręki jakiś czas temu. Najgorsze jest to, że muszę zakupić nową przed jutrem bo głupio byłoby by stracić podróż kolejką i retro pociągiem. Cóż mogę powiedzieć, jedni tracą pieniądze na giełdzie jak Łukasz "Ukleja", a jedni doznają porażki w walce z przedmiotami martwymi. Pływanie w rzece było przepiękne, a pogoda okazała się nie taka zła. Deszcz okazuje się zbawieniem dla duszności, która zapiera dech w piersiach. Prawdziwa dżungla!
Oprócz Izraelczyka, który ma matkę Polkę i Kanadyjczyka, dołączyli do nas dwaj inni ludzie. Jeszcze ich nie widziałem, ale chłopaki zaufanie do innych mają bo portfel i kamera leżą rozwalone na łóżku. Cieszy mnie to bo dzięki temu ja nie boję się zostawić nowego aparatu do ładowania. Nic w naturze nie ginie, a backpacker nie kradnie.
Jutro 8.45 trip do Kuranda Park. Dziś na obiado kolacje chipsy o smaku kurczaka w miodzie i coca cola. Globabalizacjo hej! Grunt to zdrowa żywność. Jutro Idę na jakąś chińszczyzne nie ma to tam to.
Miasto pełne ludzi, generalnie same hotele i hostele. Właśnie zauważyłem, że mam nawet ogródek z basenem w moich backpackersach. Niestety na pływanie nie ma czasu, liczę że w Whitsundays bardziej się poobijam.
06/12
Postanowiłem, że wszystko będę prowadził w formie pamiętnika bo wtedy stracę mniej szczegółów i uda mi się przelać trochę więcej emocji i serca. Podejrzewam, że niekiedy może dziwnie się to czytać i zapewne nie przepiszę 2tygodni wrażeń za jednym podejściem, ale trudno. Jak to mawiał Julek: Alea iacta est...
Jestem już po check in, samolot nie jest pełny więc mam zaklepane miejsce(podróżuje stan by więc wsiadam na samoloty tylko jak nie jest pełen).
O 4.30 będę w Cairns, prawdopodobnie zaatakuje z rana las deszczowy.
Teraz czekam i oglądam zakazane owoce i inne roślinki. Swoją drogą muszę spróbować Guarany o której opowiadał mi Joddy. Popularna w Afryce jak jabłka w Polsce. Owoc zakazany.
Siedzę na samolocie i nie ukrywam, że jestem podekscytowany. Jeszcze 5 miesięcy temu nigdy nie leciałem samolotem(mimo że ludzie chodzą po kosmosie!), a teraz w ciągu 2 tyg zrobię to 4 razy i zwiedzę jedno z najpiękniejszych miejsc na świecie. Wchodząc na pokład przed sobą miałem parkę z Rosji, a za mna trzy dziewczyny z Niemiec. Międzynarodowo.
Z powodu moich specyficznych biletów jestem zmuszony podróżować w białej koszuli i swetrze oraz wizytowych spodniach i butach. Wiem, że jutro o 4.30 będę zakładał swoje nowo zakupione boardies(spodenki do pływania) i japoneczki w jednej z lotniskowych toalet, żebym przypadkiem się nie wyróżniał i żeby ktoś nie pomyślał aby porwać mnie dla okupu lub zrobić na mnie zamach.
Dziś podróżuję z Jet Star linią drugiej kategorii należącą do Quantas Airlines. Odchodząc od tematu, Quantas (chyba*) jako jedynie linie świecie w ostatnim roku zanotowały zysk i to dość pokaźny. Przepraszam za brak fachowości i używanie słów typu "chyba" i "zysk dość pokaźny, ale nie mam google w samolocie.
Właśnie zastanawiam się czy procentowo tanie linie lotnicze biorą udział w większej ilości katastrof. Osobiście nie stresuję się lataniem bo skoro komunistą udało się wysłać człowieka w kosmos i przeżył....
Zastanawiam się co będę jadł przez następne kilkanaście dni. Czy globalistycznie i showmeńsko papierosik, cola i co wpadnie w rączki, a może kupie chleb i masło orzechowe i osiągnę nieosiągalne czyli dojdę do wniosku że mi się przejadło, a może dostosuję się do nowych trendów i kultury północno wschodniej Australii. Zobaczymy.
Mam nadzieję, że w QLD będzie kilka DOME'ów bo nabrałem z pracy kuponów na darmowe kawy dla stałych klientów i tak myślę, że fajnie byłoby rozpocząć dzień z Late z dwoma saszetkami cukru przy wschodzie słońca... Mógłbym też zaszaleć i być twardym, twardym jak Boguś Linda, Clint Eastwood czy Tommy Lee Jones w "Ściganym" i pić kawę czarną, czarną jak smoła, bez mleka bez cukru.
Gasną światła w samolocie i noc nadchodzi głucha dlatego kłaniam się nisko, dobranoc.
To jest ten czas
Kiedy zaczynam wrzucać zdjęcia i relacje z mojej podróży. Jest to najlepszy czas żeby wysłać link do bloga znajomym, rodzinie, poczytać psu i kotu itd. Będę wdzięczny. Okrutnie.
Jednego dnia może być zamieszczona relacja z kilku dni więc proszę patrzęc na daty. Podróż zaczęła się 6 grudnia, a skończyła 18stego.
Jaba daba du, jak to mawiał stary, dobry i poczciwy Fred, Fred Flinstone.
Ps. W miarę możliwości proszę też o zamieszczanie komentarzy gdyż to pozwala mi monitorować kto tak na prawdę to czyta.
Jednego dnia może być zamieszczona relacja z kilku dni więc proszę patrzęc na daty. Podróż zaczęła się 6 grudnia, a skończyła 18stego.
Jaba daba du, jak to mawiał stary, dobry i poczciwy Fred, Fred Flinstone.
Ps. W miarę możliwości proszę też o zamieszczanie komentarzy gdyż to pozwala mi monitorować kto tak na prawdę to czyta.
wtorek, 15 grudnia 2009
W trasie
Dalej jestem w trasie, wracam pewnie w sobote wieczorem, wiec zaczne przepisywac moj pamietnik i wrzucac jakies zdjecia. Relacja bedzie pierwsza klasa ot co.
sobota, 5 grudnia 2009
Zaczynamy
piątek, 4 grudnia 2009
St Georges Terrace
Moja ulubiona ulica w całym Perth. Pełna bogatych ludzi w drogich ubraniach i jeszcze droższych samochodach. Samochodach wolniejszych niż wyścig szczurów w którym biorą udział. Jeżeli Cezary Baryka spytałby się mnie gdzie są szklane domy to bez wątpienia wskazałbym mu St Georges Terrace. Ulica pełna możliwości i wieżowców.
Będąc Australijczykiem możesz dokonać wyboru czy chcesz zostać snobistycznym zarobasem czy serferem polącym jointy na plaży. Piękne jest to, że dzięki ciężkiej pracy na prawdę możesz zarabiać duże pieniądze. Nie potrzebujesz szczęścia, znajomości itd. wystarczy tylko odrobina chęci.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)
