środa, 24 lutego 2010

Koniec pisania



Z braku czas, braku czasu i braku czasu niestety muszę zakończyć prowadzenie bloga. Doszedłem do wniosku, że nie ma to już po prostu sensu.

Zostały mi niecałe 4tyg. nauki w collegu, a potem zaczynam mój ostatni chwalebny trip. Na początek zaatakuje Broome(wielbłady i najlepsze plaże na świecie), potem Melbourne gdzie zobaczę formule 1, następnie Sydney, Ayres Rock(wielka czerwona skała), Tasmania na 4-5 dni i na koniec Darwin(ponowne spotkanie z krokodylami).

Po tym wszystkim wrócę do Perth, aby się spakować, pożegnać i udać do mej kochanej ojczyzny. Po drodze wpadnę na Bali na 3-4 dni, obczaję tam jakiś wulkan, dam się wymasować za 3 dolary i potem już Frankfurt, a stamtąd pociągiem do Krakowa w którym chciałbym być w okolicach 19 kwietnia żeby móc pouczyć się jeszcze trochę do matury która odbędzie się 17 maja. See you soon!

Wszystkie zdjęcia będzie można obczaić na jakimś grillu, który zorganizuje po maturce :). Kto czytał blog ten się dowie.

poniedziałek, 15 lutego 2010

Czasu nie ma

Wiec nie prowadzę bloga jakby należało. Ostatnio zaliczyłem koncert RZA'y z Wu Tangu oraz kilka festivali na których widziałem m.i Armand'a Van Heldena, Basement Jaxx, Gym Class Heroes, Gossip, The Muse.

Tymczasem idę spać. Jeszcze 5tyg. do wakacji, możliwe że tych lepszych z najlepszych. Będzie Sydney, będzie Tasmania będzie Bali w drodze do Polski i więcej. Póki co trzeba na to zarobić i nakarmić porcelanową świnkę która przyszła na świat z dziurą na plecach.

piątek, 29 stycznia 2010

Zabiegany Jack



Ostatnio nie mam za bardzo czasu na pisanie czego serdecznie żałuję. Mimo to udało mi się wybrać na Australia DAY i na jeden z największych pokazów fajerwerków w Australii.

Australia Day to dzień, w którym Australijczycy świętują to, że są Australijczykami. Tzn. cieszą się z tego że mają dużo pieniędzy, szybkie samochody, piękne plaże... ale nie tylko bo dziękują też za grilla i zimne piwko. Tego dnia wszyscy chodzą ubrani w T-shirty z barwami Australii, niektórzy obwijają się we flagi, jedni tatuują(takie z supermarketu zmywalne tatuaże mam na myśli) sobie flagę na policzkach tudzież górnej części piersi. Wszyscy tego dnia idą na piknik do parku albo robią BBQ w ogródku.

Fajerwerki były pierwsza klasa.

Poniżej Reklamówka Australia Day w Australijskiej Telewizji.




Za co Ty podziękowałbyś Polsce, nie patrząc na historie, ale skupiając się na teraźniejszości i dobrach doczesnych?


czwartek, 21 stycznia 2010

"Ojeeeeny"



Szkoła się zaczęła, praca też. Tydzień temu siadły nawadniacze/spryskiwacze w ogródku i trzeba było kopać, kopać i kopać.

8 tyg i wakacje, po wakacjach, Polska i maturka.

Aha, zapomniałbym dodać, że mam szczeniaka. Nazwa rasy jakaś długa spamiętać więc ciężko, ale w każdym razie przytulna psina.

wtorek, 19 stycznia 2010

40 stopni

i więcej. 3 dni z rzędu. Deszczu od bodaj listopada nie było. Murzynek z klasy na angielskim mi narzeka, że za ciepło.

No właśnie zacząłem wczoraj angielski i przez następne 9 tygodnie będę szlifował swój język. Grupa 8mio osobowa, 4h dziennie przez 5 dni w tygodniu i czas leci. Dziś sprzedałem hotel i uratowałem wyspę na pacyfiku przed bezrobociem i nędzą. Wirtualnie oczywiście, w ramach speakingu rzecz jasna.

Do Polski wracam już niedługo, ahoj.

środa, 13 stycznia 2010

Albany



Albany to małe miasteczko na południu Australii. Mimo, że znajduję się ono tylko 400km od Perth to pogoda jest zdecydowanie chłodniejsza, bardzo często pada i jest pochmurnie, a temperatura rzadko przekracza 33 stopnie. Spędziłem tam 3 dni u jednej z cioć, jadłem barana zwiedzałem co się da, leniłem się. Więcej zdjęć na moim Facebook'u.

Wesele się


Australijczycy to w większości chrześcijanie, ale nie wielu z nich to katolicy, a już na pewno nikt praktykujący. Tu praktykuję się pełne portfele, szybkie samochody i domy z basenem.

Wesley jest jednak katolikiem, a jego wybranka Mellissa przeszła dla niego na katolicyzm ażeby mogli wziąć ślub w kościele katolickim(piękny przykład). W ten sposób doszło do pewnego kompromisu i np. nie było żadnych religijnych pieśni podczas mszy(leciały jakieś pop'owe piosenki nawiązujące do okazji), a zaraz po wyjściu z kościoła przywitano mnie schłodzoną Coronką prosto z Meksyku, ale bez świńskiej grypy.

Wesele odbyło się w Winiarni poza miastem. Zespół grający Salse, ale o dziwo nie cały czas tylko przez jakieś 3 godziny pod koniec imprezy. Jedzenie też nie tak jak w Polsce bez ograniczeń i do granic możliwości żołądka tylko jedno główne danie i jakieś tam przekąski. Wszystko zrobione na bogato i bardzo elegancko. Zamiast wódki dla mężczyzn Coronki z cytrynką przez cały wieczór i tu całe szczęście bez limitów. Jedną z najważniejszych części wesela są przemówienia, które wygłasza rodzeństwo, rodzice i świadkowie państwa młodych. Jest tu pewnego rodzaju konkurencja, każdy stara się być fajniejszy', mieć więcej dowcipów itd., wiem że ściągam ten element do Polski bo był to absolutny król imprezy. Upiwszy się piwkami koło 21szej wskoczyłem na parkiet, uczestniczyłem w ciuchci, przybijałem piąteczki kolegom Wesa, którzy pamiętali mnie z wieczoru kawalerskiego i wołali "Ej Polski, Legend!". Impreza trwała do 23 i można było jechać busem do kasyna albo wracać do domu. Ja świadom tego, że zaczynam pracę o 6.30rano miałem zamiar wrócić do domu, ale dowiedziawszy się że, w Burswood mamy zarezerwowany blue Vip Room w Intercontinentalu nie mogłem tam nie pojechać. W ten oto sposób byłem tam gdzie pewnie bawią się Britney Spears, Kanye West czy Black Eyed Peas jak są w Perth. O ironio przecież jeszcze kilka dni temu zachwycałem się tym hotelem. No i było fajnie, niebieski pokój z ciekawą tapetą, plazmami na ścianach, piwem za 10dolarów i szampanami za 500 i więcej. Wróciłem przed 3cią, wstałem o 5.30 i pojechałem do pracy. Nie był to mój najlepszy dzień w pracy.

Generalnie wole Polskie wesela z Polską wódką i trwające do białego rana, a raczej do póty do póki ostatni zawodnik nie padnie na parkiecie. Mimo to było super i z chęcią poszedłbym jeszcze raz, a nawet dwa, trzy i cztery.



Niebieski Vip Room


Parkiet!


Stoliczko